Był w moim życiu czas, kiedy słowo „audycja” oznaczało dla mnie tylko i wyłącznie program radiowy. Ale ten czas to przeszłość. Tak było do czasu, kiedy moje córki rozpoczęły naukę w szkole muzycznej. Od 5 lat „audycja” to dla mnie przede wszystkim występ dzieci, uczniów szkoły muzycznej. Audycji w roku szkolnym jest zazwyczaj kilka, największe ich natężenie przypada na okres przedkonkursowy i przedegzaminacyjny. Właśnie teraz, jesienią, rozpoczął się sezon na audycje: egzaminy przecież już w grudniu, a młodzi wykonawcy muszą się kiedyś ograć.
Każda audycja to – jakby nie patrzeć – poważny występ, przed liczną zazwyczaj publicznością, z akompaniamentem i w eleganckim stroju. Dla niektórych wykonawców jest to także świetna okazja, żeby ponownie wystąpić w butach komunijnych, niepraktycznych lakierkach na niewielkim obcasie, które zazwyczaj leżakują w szafie. Jest więc co przeżywać, i dla młodych wykonawców, i dla publiczności – czyli głównie rodziców. Przynajmniej teoretycznie powinno to być również wydarzenie miłe i sympatyczne, ale jakoś tak… No, jeśli chodzi o moje subiektywne odczucia w temacie audycji, to bywa różnie. Mówiąc w największym skrócie: nie jestem ich wielką fanką. A tak całkiem po ciuchu i na boku to wyznam, że ja tych audycji to w zasadzie ich nie lubię, z przyczyn różnych i skomplikowanych. Większość z tych przyczyn ma jeden wspólny mianownik: rodzica.
Aula w naszej szkole muzycznej nie jest wielka, pomieści może setkę osób, i to w wariancie „na śledzia”. Ten ekstremalny wariant jest realizowany tylko w wyjątkowych sytuacjach, np. podczas konkursów czy dużych koncertów. Na szczęście audycje gromadzą znacznie mniejszą publiczność, i bardzo dobrze, gdyby było inaczej, chyba zrezygnowano by z ich organizacji. Przez to, że sala koncertowa jest nieduża, dokładnie widać i słychać, kto, kiedy i jak wchodzi. Idealnie byłoby, gdyby wszyscy weszli do środka w mniej więcej tym samym czasie, a w trakcie występu już nikt nie wchodził/wychodził. No, chyba, że w wyjątkowych sytuacjach. Ale wiadomo, jak jest: szkoła muzyczna to nie filharmonia, tutaj ruch trwa również podczas koncertów i audycji. Czasem przemieszczający się starają się wyjść/wejść bezgłośnie, a czasem niekoniecznie. Czasami szeleszczą siatkami i kurtkami, a czasami nie. Niektórzy kogoś szukają i chodzą pomiędzy rzędami krzeseł, inni znajdują miejsce zaraz przy wejściu. Jeśli we wszystkich tych przypadkach jesteś świadkiem urzeczywistniania się opcji nr 1 i masz pecha siedzieć blisko wejścia – to cóż, po prostu masz pecha.
Na audycjach można bardzo naocznie się przekonać, że większość tekstów na temat wyścigu i rywalizacji rodziców (szczególnie matek, wiem, wiem…), których powstała jak dotąd cała masa, to prawda. Występ, na którym pojawia się kilkoro-kilkanaścioro dzieci jest wręcz idealną sytuacją do dokonania ocen, porównań i wyrażenia krytycznych lub pochwalnych opinii. Oczywiście nie każdy rodzic ma ten gen rywalizacji rozwinięty w stopniu ekstremalnym, powiedziałabym, że tacy są w mniejszości, ale zawsze znajdzie się ktoś, dla kogo taki pokaz umiejętności dzieci jest okazją do dokonania różnych porównań i podzielenia się swoimi przemyśleniami z innymi. Kto zagrał lepiej, kto gorzej, kto się poprawił od ostatniego razu, kto niekoniecznie, kto jedzie na jaki konkurs i dlaczego to nie ktoś inny, kto dostał taką ocenę na ostatnim egzaminie, a kto zupełnie inną, kto ma dodatkowe lekcje, a kto dodatkowy akompaniament…
Podczas audycji jak na dłoni widać również, które dziecko ucząc się gry na instrumencie realizuje głównie własne pasje i zainteresowania, a które realizuje raczej ambicje rodziców. Są rodzice, którzy występującemu na scenie dziecku gestami dają znać, że powinno grać ciszej/głośniej, bezgłośnie liczą z nim czas trwania pauzy czy gestami pokazują, jak poprawnie trzymać instrument. Niektórzy najwyraźniej znają na pamięć każdy takt, każdy krzyżyk, widać, że w efekt końcowy włożyli co najmniej tyle samo pracy, co młody wykonawca. I nic dziwnego, że w takiej sytuacji bardzo przeżywają występ dziecka – może nawet bardziej niż samo dziecko. Po występie jest czas na błyskawiczną analizę sukcesów&porażek, jeszcze na gorąco, bo potem przecież tyle rzeczy może umknąć… Kilka razy byłam świadkiem takiej sytuacji i za każdym razem czułam szczęście, że moja mocno ugruntowana pozycja muzycznego laika od lat pozwala mi skutecznie opierać się podobnym belferskim zapędom. Kiedy obserwuję takiego mocno zaangażowanego rodzica, od razu stają mi przed oczami sceny z książki „Bojowa pieśń tygrysicy” autorstwa Amy L Chua (polecam, jeśli ktoś nie czytał, arcyciekawa lektura). Podejrzewam, że Amy skrytykowałaby mnie za zbyt duży luz w podejściu do edukacji muzycznej moich dzieci, trudno, jakoś muszę z tym żyć. W każdym razie jestem pewna, że na polu rywalizacji wypadam słabo na tle konkurencji.
Co jeszcze można zaobserwować podczas audycji muzycznych? Często spotykanym zachowaniem jest postawa pt: „Moje dziecko zagrało, to wychodzimy”. Ze wstydem muszę przyznać, że sama kilka razy tak właśnie zrobiłam, i za każdym razem było mi głupio, bo to nieładnie. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że chodzi tu o te koncerty, na które musiałam przyjść z kilkumiesięczną wówczas Zosią. Dwugodzinne występy młodych wiolonczelistów i wiolonczelistek, podczas których należy zachować względną ciszę, nie są niestety tym, co niemowlęta lubią najbardziej. Wybierałyśmy więc z Zosią mniejsze zło i wychodziłyśmy. Wiem, że choć nie każdy ma na stanie niemowlaka, to może mieć różne obowiązki i plany, które uniemożliwiają mu pozostanie do końca występów, jasna sprawa. Może rozwiązaniem byłyby krótsze audycje i podzielenie dzieci na mniejsze grupy, tak, aby jednak wszyscy mogli dotrwać do końca występów, które czasem zaczynają się o 19 i trwają kilka godzin. Pewnie nie zawsze się da się tak zrobić, żeby wszystko pasowało każdemu, ale może jest to jakiś pomysł na rozwiązanie problemu.
Ale nie jest znowu tak, że my, rodzice, to połączenie chodzącej krytyki z wychodzeniem z auli w trakcie występu Kasi z 2b. Jako mama o stosunkowo długim stażu rodzica kilkorga dzieci ze szkoły muzycznej pozwalam sobie czasem oderwać wzrok od sceny i poobserwować nieco otoczenie w trakcie audycji. I niezmiennie wzrusza mnie widok rodziców czy nawet całych rodzin pierwszaków, którzy elegancko przystrojeni na galowo prezentują na scenie „Czarnego barana”, „Kurki trzy” czy inny szlagier z ludowego repertuaru. Dokładnie wiadomo, czyje dziecko właśnie występuje, ponieważ zainteresowany rodzic (ewentualnie babcia/ciocia) natychmiast zrywa się z krzesła i przemieszcza do miejsca, z którego widok na jest najlepszy. I nagrywa, od czasu do czasu kątem dłoni ocierając z oczu łzy wzruszenia. We wszystkich występach naszych dzieci jest coś, co automatycznie wyzwala fale wzruszenia. Oczywiście te fale są największe, kiedy uczestniczymy w jednych z pierwszych koncertów naszych pociech, ale i w późniejszym okresie te występy niosą ze sobą spory ładunek wzruszeń i radości. Sama nie raz i nie dwa pociągałam nosem, kiedy moje córki występowały z jakimś szczególnie wzruszającym kawałkiem. Wzruszeniu zawsze towarzyszy duma z tego, co już osiągnęło nasze dziecko, jak wiele potrafi, ile zdążyło się dotąd nauczyć… Wydaje nam się, że dopiero wczoraj siedzieliśmy w tej samej sali słuchając najprostszej możliwej aranżacji „Krakowiaka” w kulejącym wykonaniu własnej córki, a teraz ta sama córka wymiata na tej samej scenie grając Vivaldiego. Te wzruszenia i duma to chyba najmilsze rzeczy, które – mam nadzieję – zostaną w mojej pamięci jeszcze na długo po tym, kiedy moje córki skończą edukację muzyczną.
Sezon na audycje muzyczne dopiero się rozkręca. W przyszłym tygodniu jest jedna, w następnym chyba kolejna, muszę sprawdzić, w grudniu na pewno też będą ze dwie. Pewnie zdarzy się, że ktoś trzaśnie drzwiami podczas występów dzieci, ktoś inny przewróci krzesło, a ktoś będzie marudził, bo było za mało prób z fortepianem. Samo życie. Dzieci zagrają pewniej niż kilka tygodni temu, brawa będą długie. I niezmiennie będę podziwiać moje córki za to, że mimo tremy, która im czasem dokucza, jednak wychodzą na scenę i pięknie grają. Na pewno nie będę jedynym rodzicem, który tak właśnie pomyśli.