Bajki, które lubię i oglądam. Z dziećmi lub bez

Planowałam  napisać o serialu „Belfer”, ale ponieważ nie widziałam jeszcze ostatniego odcinka – trochę byłoby to bez sensu. Dlatego też dzisiejszy wpis będzie o  czymś innym, choć też związanym z telewizją: mam na myśli bajki  dla dzieci. Przez jednych rodziców kreskówki są odsądzane od czci i wiary,  przez innych tolerowane wyłącznie jako tymczasowy zapychacz uwagi dziecka, przez jeszcze innych – traktowane jako nieodłączny towarzysz lat dziecięcych ich pociech. Ja do kreskówek  mam podejście raczej liberalne – może dlatego, że pochodzę z pokolenia, które bajki miało aż do przesady skąpo dawkowane: o 19:00 wieczorynka i szlus. W niedziele był wypas, bo wieczorynka trwała prawie trzydzieści minut, zamiast dziesięciu, i w dodatku telewizja serwowała wówczas amerykańskie rarytasy w stylu Kaczora Donalda. Może właśnie ten deficyt z dzieciństwa sprawił, że do dziś lubię sobie czasem jakąś kreskówkę zobaczyć. Nie zakreślam wprawdzie pory emisji w programie telewizyjnym, ale mam kilka pozycji, w oglądaniu których chętnie towarzyszyłam i towarzyszę dzieciom. Chyba, że akurat gdzieś sobie poszły, to czasem usiądę i obejrzę sama.
Moją absolutnie najbardziej ulubioną kreskówką jest od dawna Spongebob (zdetronizował Gumisie z uroczym księciem Iktornem). Już sam fakt, że ktoś zdecydował się powołać na bohatera bajki gąbkę do mycia naczyń, żyjącą w Bikini Dolnym, nastraja mnie bardzo pozytywnie i jest dowodem na to, że duch Monty Pythona może zagościć i w kreskówkach dla dzieci. Żółta kanciasta gąbka w brązowych gaciach ma sporo cech typowo dziecięcych, ale też sporo i tych przypisywanym dorosłym (szczególnie w zestawieniu z Patrykiem – różową tępą rozgwiazdą). Spongebob bywa bowiem naiwny i poczciwy, ale i opiekuńczy oraz pracowity. Chyba właśnie ten mix cech w połączeniu z humorem – często całkiem wysokich lotów – przyniosły serii tak wielką popularność.Skoro już mowa o humorze w “Spongebobie Kanciastoportym” – moim zdaniem sporo tam żartów skierowanych do widza, który ma trochę więcej niż 6 lat.  Ich zrozumienie wymaga bowiem pewnej bazy doświadczeń, wiedzy, etc., któej większość dzieci (przynajmniej moich dzieci) jeszcze nie zbudowała. Weźmy choćby jeden z moich ulubionych odcinków, w którym Skalmar wybiera się na koncert gwiazdy smooth jazzu, Gloniego G. Wydarzenie to przeradza się w jego osobistą katastrofę oraz w wielki, niespodziewany sukces Spongeboba, którego Gloni zaprasza do wspólnego występu. Długowłosy klarnecista Gloni G bardzo przypomina Kenny’ego G., co objaśniłam moim córkom podczas emisji tegoż odcinka, sytuując bajkę w szerszym kontekście i przy okazji pokazując, z czego można sobie robić jaja będąc autorem serii o Spongebobie.
Spongebob oraz Gloni G

 

 
Autorzy serii nie żywią chyba cieplejszych  uczuć do smooth jazzu, skoro jego fanem uczynili marudę Skalmara. Nie mam do nich o to żadnych pretensji.Wiele odcinków kręci się wokół walki o gastronomiczny prymat pomiędzy Panem Krabem (krwiożerczy kapitalista) a Planktonem, właścicielem knajpy o wdzięcznej nazwie “Chum Bucket”. W polskiej wersji to “Kubeł Pomyj”, ale chum bucket oznacza dosłownie “wiadro z zanętą” – nazwa wyjątkowo udana, zważywszy na to, że poruszamy się w świecie ryb I innych morskich stworzeń. No, i może jeszcze jednej wiewiórki, Sandy, która ćwiczy karate, mieszka w okrągłym szklanym kloszu i w ogóle jest dość dziwna. Dziwaków tu zresztą nie brakuje – Pan Krab ma córkę, która jest wielorybem, a żoną Planktona to komputer o imieniu Karen.OK – Spongebob to jest, powiedzmy sobie, wybór raczej oczywisty, w końcu do oglądania tej bajki wspólnie z dziećmi przyznawali się też Barack Obama czy Gordon Brown. Nie grzeszę tu specjalną oryginalnością. Kolejny mój wybór już tak oczywisty nie jest, co więcej, znam wielu rodziców, którzy tej właśnie bajki nie cierpią i uważają ją za skrajnie głupią. Mowa tu o kreskówce pt. „Max i Ruby”, opowiadającej o przygodach
rodzeństwa białych królików.
Ruby, Max i ich babcia – kadr już częściowo zaciemniony, bo to koniec odcinka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytułowi Max i Ruby to rodzeństwo białych królików, starsza siostra i młodszy brat. Podczas gdy króliczki zmagają się z problemami typu problemy z zaśnięciem, poszukiwania zabawki w opakowaniu płatków śniadaniowych, sprzedaż ciastek w celu podbudowania budżetu drużyny skautów – rodziców-królików jakoś nie widać na horyzoncie. Z dorosłych z rzadka pojawia się babcia, sąsiadka – pani Królisiewicz, drużynowa skautek, ale poza tym nasze króliki muszą sobie ze wszystkimi problemami radzić same. Ten zresztą aspekt serialu wzbudzał tak dużo kontrowersji, że w jednej z ostatnich serii króliczy rodzice się jednak pojawili (jako postacie drugo- albo i trzecioplanowe, ale jednak!).

Bajka ta ma uroczy staroświecki czar, który dostrzegalny jest w różnych detalach, takich jak: zabawki, ubrania, podkład muzyczny, ujęcia kończące się zaciemnieniem kadru (zupełnie jak w filmie niemym). To zdecydowanie wyróżnia ją na tle innych produkcji. Każdy odcinek przygód królików jest elegancki i stylowy, o niespiesznym tempie, ale i sporej dawce humoru. Zawsze też zastanawiało mnie, jak to możliwe, żeby kilkuletnia (chyba) siostra miała dla młodszego, wiecznie przeszkadzającego jej brata takie ogromne pokłady cierpliwości. Kiedy oglądam Ruby ze stoickim spokojem przebierająca Maxa w czystą piżamkę po raz siódmy, to aż robi mi się głupio, bo sama w podobnej sytuacji rzuciłabym tymi piżamkami w kąt, klnąc jak szewc. Jestem też fanką zabawek, którymi Max i Ruby bawią się w serialu. Dlaczego, powiedzcie mi, w naszych sklepach nie można kupić nakręcanego, intensywnie czerwonego homara?

 Pora na przedstawienie mojej ulubionej bajki nr 3. Jest nią „Dobranocny ogród”. Dla nieznających tej pozycji dodam, że niektórzy bohaterowie tego programu przypominają nieco Teletubisie. Ale o ile Teletubisiów nie znosiłam i żadne z moich dzieci tego programu nie oglądało pomimo jego wielkiej popularności (nie ma to jak despotyczna matka-filmoznawczyni!), o tyle „Dobranocny ogród” mogłyby śmiało oglądać, tyle, że są chyba za duże (a Zosia za mała na tv w ogóle). Natrafiłam na ten program przypadkowo, przełączając kanały razem z dziewczynkami, i kiedy zobaczyłam te psychodeliczne ptaki – przestałam przełączać.

Dodam jeszcze, że „Ogród”  jest emitowany przez kanał Cbeebies – część BBC. Co ciekawe, z wpisu w Wikipedii dowiedziałam się, że serial ten jest najdroższą produkcją dla dzieci w dziejach tego zacnego brytyjskiego
kanału telewizyjnego. Budżet 100 odcinków to ponad 14 mln funtów. Na co poszła taka masa kasy? Na wyczarowanie lasu,
zamieszkanego przez małe czerwone ludziki Pintipony (uwaga! są rodziną wielodzietną – aż ośmioro
dzieci), na Makkę Pakkę czy Makka Pakkę (nieco otyły pluszak zbierający kamienie – nikt nie wie czemu), wielkie dmuchane zabawki Hahusie, kilkoro pluszaków w stylu teletubisiowym o bardzo dziwacznych imionach (Igipigiel, Upsy Daisy i takie tam), oraz pociąg czy sterowiec. Niezły zestaw, prawda?

O “Dobranocnym ogrodzie” nie będę za wiele pisać, wkleję tylko kilka zdjęć na zachętę, jeśli ktoś nie zna. Nie jest to może szczyt błyskotliwości jeśli chodzi o dialogi (Ham dam! Aff aff! Upsy Daisy!), ale wizualnie to bardzo udana rzecz. W dodatku łącząca kilka rożnych technik filmowych, min. animację poklatkową, klasyczne zdjęcia z udziałem aktorów czy zdjęcia z wykorzystaniem techniki komputerowej.

 

Rodzina Pintiponów

 

Makka Pakka jakiś czas temu był bohaterem popularnych memów ( w sumie to aż się o to prosił..)
Bajek, które zdarza mi się oglądać z dziećmi i które lubię, jest więcej – zdarzyło mi się pośmiać na „Peg plus kot” czy „Heniu Dzióbku” (ubawił mnie zwłaszcza ojciec Henia, noszący w nosidle jajo – przyszłego brata lub siostrę Henia); lubiłam też obejrzeć Domisie czy Gumisie. Jest jednak grupa programów dla dzieci, których zupełnie nie trawię i które nieodmiennie działają mi na nerwy. Są to program typu sitcom, dubbingowane i z podłożonym śmiechem, w których bohaterami są amerykańskie nastolatki, profesjonalnie umalowane i ucharakteryzowane tak, żeby broń Boże nie wyglądały jak dzieci. Kariera „programów o starych malutkich” zaczęła się chyba od Hanny Montany, a obecnie każdy kanał dziecięcy tworzy własne mutacje tego formatu. Wymienię tylko te, które sama kojarzę – „Icarly”; „100 rzeczy do zrobienia przed liceum”; „Nicky, Ricky, Dicky i Dawn” – czy jakoś tak, to mój ulubiony tytuł… Niestety, tutaj moje córki nie mogą liczyć ani na to, że z nimi usiądę i obejrzę choć jeden odcinek w całości, ani też na to, że pozwolę im oglądać w spokoju. Nic z tych rzeczy.No dobra, rozpisałam się, a teraz czekam na Wasze szczere wyznania – kto jakie bajki ogląda?