Chomik: studium przypadku

Gdzieś tak w połowie stycznia Zuza zagadnęła:

– Wiesz, mamo, Dominika ma znowu małe chomiki.

– Taaa?

– Pamiętasz, kiedyś miała ich tak dużo, potem nie miała wcale, a teraz ma dwa dorosłe i pięć małych.

– O, to faktycznie, dużo tych chomików ma.

– Tak, ale w zasadzie wszystkie już obiecała komuś, fajnie nie?

– Fajnie, fajnie – moja uwaga odpłynęła gdzieś daleko od losów chomiczej rodziny, zapewne w stronę najbliższego obiadu. Wtedy nie wiedziałam, że – używając korpomowy – proces „zdobywania approvala” na chomika właśnie się rozpoczął.

Kilka dni później temat gryzoni powrócił, wciąż jeszcze w delikatnej formie:

– Mamo, popatrz, Dominika mi wysłała zdjęcia tych malutkich chomiczków, cudne są, nie?

– Yhm, śliczne..

– Teraz są za małe, żeby je porozdawać, ale za kilka tygodni trzeba je zabrać od tej ich mamy, bo może je zagryźć.

– O kurcze, naprawdę? Straszne!

– No, a wiesz, że chomiki Klaudii się kiedyś pozagryzały? Mieli dwa samczyki, a ich podobno nie można trzymać razem w klatce, czytałam wczoraj. W sumie nawet lepiej, bo wystarczy mieć jednego, chociaż razem tak się fajnie przytulają, prawda? Słodziaczki! Kasia już ma od Dominiki obiecanego jednego, jeszcze nie wiadomo, którego, ale już kiedyś miała chomika i jej rodzice powiedzieli, że może mieć znowu. Bo nie śmierdzi wcale i mało z nim roboty.

Tu moja świadomość od razu wyłapała frazy „mało z nim roboty” i „nie śmierdzi wcale”. Pojawiają się one w naszym domu regularnie przy okazji dyskusji na temat posiadania zwierząt, alergii na koty i tego, kto miałby niby sprzątać po psie. Przyznaję się bez bicia, od lat torpeduję starania dzieci w tym kierunku z powodu a) licznych alergii, b) silnej niechęci do brania na siebie dodatkowych obowiązków typu szczepienia, etc., c) silnej niechęci do jakiegokolwiek dodatkowego sprzątania. Postanowiłam więc przeciwdziałać od razu:

– Żadnych chomików, żadnych świnek, żadnych psów. Załóżmy, że kupimy chomika i się okaże, że masz na niego alergię, jak ze świnkami. I co wtedy?

– Ale mamo, ja nie mam alergii na chomiki, trzymałam je już dużo razy i nic! A ze świnkami to była alergia na siano!

– Nie. Nie, nie, nie.

Zuza odeszła, burcząc pod nosem coś na temat niektórych rodziców, którzy nie pozwalają swoim dzieciom mieć zwierząt. Przez jakiś czas nie miałam żadnych newsów na temat gryzoni i innych zwierząt, ale widziałam, że z siostrami prowadzi bardzo ożywione dyskusje na temat hodowli chomików dżungarskich.  Pokazywały też Zosi chomiki w książce o zwierzętach („Popatrz, Zosia, jaki chomiczek ładny! Milutki!”).

Aż pewnego dnia zobaczyłam, jak Zuza z przejęciem przewija coś Ukochanemu Mężowi, trzymając w ręce telefon:

– … te chomiki dżungarskie są mniejsze od tych innych, o, tu mam zdjęcia, a w tym folderze to sobie zapisałam, co trzeba kupić: klatkę, taka za 65 złotych wystarczy, domek, poidełko, karmę… Już sobie poczytałam, jak się chomikiem opiekować, tu mam zapisane. Te szare są najładniejsze, nie? Alce też się podobają. My już się złożyłyśmy na wszystko, to nie musicie z mamą nam pieniędzy dokładać, i jeszcze zrobiłam miejsce na klatkę na komodzie.

Nie bez znaczenia jest fakt, że Ukochany Mąż w dzieciństwie był szczęśliwym posiadaczem chomików (wielu), ja natomiast nie. W tym momencie już wiedziałam, że w zasadzie jest pozamiatane. Nie zdziwiłam się, kiedy Zuza spytała tego samego dnia po obiedzie, kiedy jedziemy po chomika. A kiedy w lutym nadeszły ferie, wyprawa składająca się z Ukochanego Męża i trzech córek wyruszyła do sklepu zoologicznego.

Na zdjęciu jest moja córka Zuza: ekspert perswazji i manipulacji. Do perfekcji opanowała posługiwanie się metodą „kropla drąży skałę”. Niespełna rok po tym, jak oświadczyłam, że nigdy więcej żadnych gryzoni (kto najczęściej czyścił klatkę świnek morskich przez lata, no kto?) – mamy na stanie gryzonia sztuk jeden. Mały, podobny do krecika chomik dżungarski płci żeńskiej, o imieniu Malwinka . I coś czuję, że kwestią czasu pozostaje, kiedy dołączy do nas pies.