Egzamin gimnazjalny oczami rodzica

Jest sobotni wieczór, w TV leci mecz Chorwacja-Nigeria, a ja mam wielką górę prasowania za plecami. W tej sytuacji moim oczywistym wyborem był laptop i napisanie nowego tekstu. Tym bardziej, że temat sam się nawinął, i to dość ciekawy.

Moja najstarsza córka, Ania, w piątek poznała wyniki swojego egzaminu gimnazjalnego. Sporo osób pytało mnie, jak to jest z tym egzaminem, czy faktycznie taki straszny, czy dzieci tak gnębią w szkołach w trzeciej klasie, czy tyle stresu, jak to jest z tymi punktami… Piszę więc, jak to wszystko wyglądało z mojej perspektywy.

Przynam, że ggzamin gimnazjalny trochę mnie przerażał. Nie wiem nawet, czy nie bardziej niż Anię. Nie żebym była jakąś strachliwą i nadopiekuńczą matką, ale już od wielu miesięcy w rozmowach rodzicielsko-nauczycielskich przewijały się dwa ponure motywy, związane z tymi egzaminami. Po pierwsze – podobno – jako przedostatni rocznik gimnazjalny tegoroczni absolwenci mają do dyspozycji mniej miejsc w szkołach średnich, ponieważ te ostatnie przygotowują się na podwójny rocznik w roku szkolnym 2018/19. Nie sprawdzałam osobiście, czy tak właśnie się sprawy mają, aż tak dociekliwie problemu nie zgłębiałam, ale niedawno jedna ze znajomych mam potwierdziła, że w liceum jej córki w tym roku klas pierwszych jest 5, podczas gdy 2 lata temu było ich 8. Ta wiedza mi wystarcza. Kolejnym niewesołym motywem przewijającym się w wielu rozmowach było przekonanie, że ostatnie roczniki gimnazjalne będą zmagać się z wyjątkowo trudnymi testami – zapewne dlatego, by wyniki egzaminów nie wypadły zbyt korzystnie dla wygaszanego rodzaju szkół. Znawcy tematu twierdzą, że już zeszłoroczne testy był trudniejsze od wcześniejszych. Jak to jest naprawdę z tym poziomem trudności – do końca nie wiem i pewnie już się nie dowiem. Wiem jednak, że w obecny rok szkolny i Ania, i my, rodzice, wkraczaliśmy ze średnio optymistycznymi nastrojami.

Należę jeszcze do tych roczników, które na zakończenie ósmej klasy pisały egzaminy wstępne w wybranych szkołach średnich (język polski, matematyka i – wstyd się przyznać – nie pamiętam nawet, czy zdawałam wtedy egzamin z angielskiego!). Obecna forma egzaminu gimnazjalnego jak dla mnie jest za obszerna, przez co wydaje mi się nawet gorsza od matury: 3 dni zmagań z testami z języka polskiego, matematyki, chemii, fizyki, geografii, biologii, historii, WOS-u oraz języka angielskiego (w formie podstawowej i rozszerzonej). Nie wiem, jak można się dobrze przygotować na testy z tych wszystkich przedmiotów, i cieszę się, że nie będę sama musiałą się przekonywać, jak to jest w rzeczywistości. W zupełności wystarcza mi spojrzenie na to wszytsko z perspektywy rodzica – i tak jest to dość stresujące.

Pierwszy próbny test gimnazjalny klasy trzecie w szkole Ani pisały jeszcze w w roku szkolnym 2016/17. Nie wypadł jakoś super – w ujęciu grupowym. Podobnie jak i dwa następne egzaminy próbne. Na kolejnych zebraniach dyrekcji z rodzicami padały niepokojące stwierdzenia: „niski poziom”, „tak źle jak teraz nie dotąd nigdy nie było”, „dzieci się nie uczą”… Z każdego takiego zebrania wychodziłąm lekko zdołowana, w końcu z czego tu się cieszyć. A musze powiedzieć, że nauki w klasie trzeciej było wyraźnie wiecej, niż w latach poprzednich: ilość testów, zadań, powtórzeń, wypracowań, rozprawek i tym podobnych atrakcji, z którymi Ania miała do czynienia w mijającym roku szkolnym była naprawdę wielka. Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że skończyła już szkołę muzyczną i na placu boju pozostał już tylko dodatkowy angielski, w przeciwnym razie byłoby nieciekawie. Mam zaufanie do gimnazjum, w którym uczy się Ania i choć zakładałam, że szkoła przygotuje ją wystarczająco dobrze do testów – to postanowiłąm jednak poszukać jakiegoś wsparcia. Pewnie nawet nie pomyślałabym o żadnym wpsarciu,  gdyby nie obawy, o których wspominam kilka akapitów wyżej. Szkoła szkołą – ale chyba przydałoby się coś jeszcze, jakieś kursy przygotowacze. Egzamin zbliżał się wielkimi krokami, niepokojące wieści na temat okrojonej liczby miejsc w klasach pierwszych pojawiały się już w zasadzie wszędzie… I tak w okolicach lutego zaczęłyśmy się z Anią rozglądać za jakimiś kursami dla gimnazjalistów w Krakowie i okolicach. Ani (i mi w sumie też) zależało szczególnie na powtórkach z chemii, fizyki i matematyki, na takim skondensowanym egzaminacyjnym last minute. Myślałam, że wybór takich kursów jest spory, w końcu teraz wszystkiego mamy w bród – i mocno się zdziwiłam, kiedy nie znalazłam właściwie nic. Jedyną sensowną propozycję  w tym zakresie oferowało moje dawne liceum, czyli krakowska “dwójka”. Niestety po wykonaniu telefonu do szkoły okazało się, że miejsca na kurs przygotowujący do egzaminów gimnazjalnych rozeszły się jak świeże bułeczki. Pani sekretarka zostawiła jednak cień nadziei wspominając, że być może po feriach zimowych ruszy druga grupa kursów, bo zainteresowanie jest spore. Na szczęście grupa ruszyła i Ania przez ostatni przedegzaminacyjny miesiąc – oprócz kucia w domu i w szkole – zyskała jeszcze kilka godzin tygodniowo powtórek.

Kurs organizowany przez „dwójkę” składał się z dwóch modułów: humanistycznego i przyrodniczo-matematycznego; każdy moduł miał 30 godzin lekcyjnych. Co ciekawe, niektórych nauczycieli wykładających na tych kursach pamiętałam jeszcze ze swoich licealnych czasów, a było to przecież już całe wieki temu…  Z tego, co udało mi sie zaobserwować, te zajęcia to była niezła piguła wiedzy: Ania przez ponad miesiąc co piątek jechała do Krakowa, tam o 17:00 zaczynała trwające przez 2 godziny zajęcia. W sobotę zajęcia trwały od 9:00 do 13:45, z krótkimi przerwami. Ania twierdzi, że najbardziej przydały jej się powtórki z historii, chemii i geografii, ogólnie zajęcia się jej podobały, choć oczywiście pod koniec sesji sobotnich była już mocno zmęczona. Ciężko jest mi tak jednoznacznie ocenić, czy te zajęcia to był pomysł dobry, który daje się przeliczyć na zdobyte na egzaminie punkty, czy może jednak zbędna fanaberia. Na pewno rzecz nie jest tania (koszt obu modułów to 600 zł), ale z drugiej strony – brak podobnej oferty edukacyjnej na rynku uniemożliwia jakieś sensowne porównania. Jedynym odniesieniem mogą być dla mnie korepetycje idywidualne, których koszt w jednej z firm, do której dzwoniłam, wynosił 60 zł za godzinę lekcyjną. Jednak poza samymi korzyściami natury naukowej dla mnie dużym plusem tych podróży Ani na zajęcia było wstępne obeznanie z Krakowem. Mieszkamy w końcu na wsi, jeśli jedziemy do miasta – zawsze jest to wyprawa samochodem, a przecież w ten sposób nienajlepiej poznaje się topografię miasta i jego siatkę komunikacyją. Przyznam szczerze, że kiedy Ania pierwszy raz jechała na zajęcia do „dwójki”, napisałam jej całą instrukcję: gdzie wysiąść z busa, w jakie autobusy wsiadać, jak dojść do liceum z przystanku i potem jak dojechać do dziadków… Za pierwszym razem Ania jeszcze skorzystała z moich wypocin, za drugim korzystała już z aplikacji jakdojade.pl. Za trzecim – w sobotę po zajęciach umówiła się w mieście z koleżanką. Jednym słowem – z logistyka poradziła sobie świetnie.

Nadeszły egzaminy. Egzaminy jak egzaminy, parę zaskoczeń było. Poza pytaniem o filozofię Jean-Jacques’a Rousseau zdziwiło mnie to, jak łatwo można niemalże od razu po egzaminie sprawdzić poprawność własnych odpowiedzi. Odpowiedzi były dostępne w internecie tuż po egzaminach i jeśli dobrze zapamiętało się treść testu i własne wybory – można było od razu mieć przybliżony wynik. Zaskoczył mnie też stopień cyfryzacji całego systemu egzaminacyjnego: uczeń w naszej szkole otrzymywał loginy do systemu, przez który mogł złożyć wniosek do szkół krakowskich i innego systemu, który obowiązywał w szkołach ponadgimnazjalnych z Myślenic. Do tego dochodziły jeszcze jedne loginy  – te z kolei były potrzebne, aby 15 czerwca sprawdzać, czy na egzaminie dopisały nam szczęście i wiedza, czy wręcz przeciwnie. Cały system składania wniosku o przyjęcie do szkoły ponadgimnazjalnej jest dość przejrzysty (wiem, bo podpatrywałam, co wpisywała Ania, kiedy wypełnia wniosek online). Warto pamiętać, że po złożeniu wydrukowanego wniosku w szkole pierwszego wyboru zmian można dokonywac tylko do chwili, kiedy szkoła wniosku nie zweryfikuje i nie potwierdzi. Potem, chcąc dokonać jakiejkolwiek zmiany (np. dodać/usunąćc jakąś szkołę do/z listy wybranych), trzeba anulować obecny wniosek w szkole podnagimnazjalnej i dopiero potem wypełniać nowy. Ważna uwaga: wbrew temu, co mówiono nam na zebraniach rodziców w szkole Ani przez cały rok, w Krakowie można aplikować do dowolnej liczby szkół, a nie tylko do trzech. Takie ograniczenie istniało kiedyś, jednak zniesiono je już kilka lat temu i jeśli komuś z Was będą w szkole dziecka mówić, że „wybieramy tylko 3 szkoły”, to jest to nieprawda (przynajmniej w Krakowie).

Ania wybrała więcej niż trzy szkoły, ale nie przesadzała z długością listy preferowanych placówek, ponieważ ograniczała nas lokalizacja (w miarę dobry dojazd z naszej wsi to warunek sine qua non) oraz profil klasy. Tu przeżyłam niezłe zaskoczenie: ileż teraz jest tych profili do wyboru! Ja z moich czasów kojarzyłam, że był human, biol-chem i mat-fiz. Teraz wszystko jest bardziej złożone: może być „biol-chem-mat”, „wos-ang-geo-wł”, „pol-hist-niem” i masa, masa innych zestawień. Z tym, że nie każda szkoła oferuje każdy zestaw. Ania początkowo wyszukiwała szkoły, które z jakichś względów jej się podobały i przeglądała dostępne w nich profile klas. Czasem okazywało się, że w tych wybranych szkołach nie było preferowanego przez nią profilu: jak trafiał się „pol-ang”, to do kompletu był na przykład „geo” lub „biol”, co Ani nie pasowało. Zmieniła więc nieco taktykę poszukiwań i zaczeła szukać mając na uwadze przede wszystkim kryterium profilu klasy. Jeśli – tak jak Ania – Wasze dzieci mają dość jasno sprecyzowane i przez to wąskie preferencje, może okazać się, że tych pasujących profilowo szkół za wiele nie ma. Koniec końców uważam, że wybieranie przedmiotów rozszerzonych na tym etapie ma sens; przynajmniej w ciągu trzech lat nauki w liceum najwięcej będzie właśnie tych ulubionych przedmiotów i to pewnie one pojawią się w formie rozszerzonej na maturze.

W licealnych poszukiwaniach bardzo pomocnym narzędziem okazał się portal waszaedukacja.pl. Portal ten oprócz wyszukiwarki szkół i klas ma też kalkulator punktów (za egzamin i świadectwo) oraz opcję obliczenia prawdopodobieństwa dostania się do wymarzonej szkoły na postawie punktacji zeszłorocznej. Z tymi punktami sprawa ma się tak: wynik z egzaminu uczniowe otrzymują w procentach, aby przeliczyć je na punkty,trzeba procenty przemnożyć przez 0,2. Do tak otrzymanego wyniku trzeba jeszcze doliczyć punkty za świadectwo. Choć de facto nie liczy się całe świadectwo, tylko wybrane i punktowane przedmioty; punkty dodatkowe przysługują za świadectwo z paskiem. Jeśli ktoś nie ma świadectwa z paskiem, za to przyzwoicie zdał test – to w zasadzie z przedmiotów niepunktowanych może mieć same dopuszczające i nijak nie wpłynie to na wynik rekrutacji. Dodatkowe punkty otrzymują też laureaci i finaliści olimpiad przedmiotowych, a także laureaci innych konkursów, nie zawsze organizowanych przez gimnazjum. W tym ostatnim przypadku decydująca jest opinia szkoły średniej, do której aplikuje uczeń: Ania ma teoretycznie dodatkowe kilka punktów za konkursy z czasów szkoły muzycznej (oba o zasięgu ogólnopolskim), ale czy liceum faktycznie je uzna i ile przyzna tych kilka dodatkowych punktów – dowiemy się za jakiś czas.

Jest z tym wszystkim trochę stresu, zachodu i kalkulacji, trochę jest też rzeczy dla mnie nie do końca jasnych. Nie wiem na przykład, po co dzieci pisały egzamin rozszerzony z języka angielskiego, skoro teraz nie jest on w żaden sposób punktowany. Podobnie wygląda sytuacja z osiągnięciami innymi, niż konkursy przedmiotowe: niby jakoś tam się liczą, ale do końca nie wiadomo, czy dana szkołą je uzna, ile punktów przyzna, więc trudno coś na tym gdybaniu budować.

A jak będzie za rok? Czeka nas w końcu powtórka z rozrwyki z Zuzą, która będzie pierwszym rocznikiem zdającym nowe egzaminy po ósmej klasie szkoły podstawowej. Wydaje mi się, że w podstawówce Zuzy już zaczęła się przedegzaminacyjna gorączka, choć dzieciaki są dopiero w klasie siódmej. Za nimi już pierwsze testy próbne, na razie bez ocen, tylko z punktacja procentową, już piszą bardzo rozbudowane testy ze znajomości lektur, piszą więcej sprawdzianów i kartkówek z matematyki. Zuza będzie pisać egzaminy tylko z języka polskiego, matematyki i języka angielskiego. Klas pierwszych w szkołach średnich dla jej rocznika ma być jeszcze mniej, niż dla rocznika Ani. No i te klasy pierwsze będą egzystować równolegle z klasami pierwszymi dla ostatniego rocznika gimnazjalistów, przy czym programy będa mieć różne. Jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce – nie wie nikt. Przekonamy się za rok z okładem. Ach, no i zupełnie zapomniałabym dodać, że przecież jest jeszcze Ala… Ala pisząc za jakiś czas testy po ósmej klasie podstawówki będzie – tak, tak, znowu! – pierwszym rocznikiem egzaminowanym ze wszystkich ważniejszych przedmiotów, a nie tylko trzech głównych. O ile wciąż jeszcze będę wówczas pisać bloga – to ciekawie będzie zestawić trzy teksty omawiające różne systemy egzaminów kończących edukacje obowiązkową.

Coś czuję, że jako matka uczennic będących na różnych etapach swojej ścieżki edukacyjnej długo jeszcze nie będę narzekać na nudę 😉

zdjęcie: źródło