Gdzie kryje się magia świąt

Magia świąt zaczyna bić po oczach zewsząd zaraz po tym, jak ze sklepowych półek poznikają ostatnie znicze. „Poczuj magię świąt”, „Przystrój się w magię świąt”, „Niech te święta będą magiczne”, „Przygotuj swój dom na magię świąt”- no same rozkazy! A przecież wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi: magia świąt się sama nie zrobi, ktoś musi wydziergać te ręcznie robione kalendarze adwentowe, kupić te wszystkie upstrzone gwiazdkami serwetki. W każdym przypadku chodzi o dorwanie się do naszej kasy i/lub naszego czasu.

I dlatego właśnie coraz większa grupa osób mówi „nie” takim świętom: zabieganym, kosztownym, wymęczonym. Przyznam szczerze, że z roku na rok nabieram coraz większej chęci na świąteczny wyjazd, w góry lub w tropiki, wszystko jedno, ale żeby to był wyjazd nastawiony stuprocentowo na wypoczynek, a nie stanie przy garach czy przedświąteczny szał zakupów. Ale jakoś tak nabieram i nabieram tej chęci, a jednak do końca nabrać nie mogę. Co mnie wobec tego powstrzymuje? Ano właśnie: powstrzymuje mnie owa mityczna magia świąt. Dla mnie święta Bożego Narodzenia są magiczne. W zasadzie to cały grudzień jest magiczny. Ze śniegiem czy bez, uwielbiam grudzień i święta, uwielbiam przygotowania do świąt, nawet przedświąteczne porządki uwielbiam – głównie dlatego, że stosuję tu bardzo duży umiar.

Więcej uwagi niż sprzątaniu poświęcam staraniom, aby udziałem moim i mojej rodziny była przede wszystkim ta wyczekiwana magia świąt, a nie świąteczna gorączka, przedświąteczne porządki czy przedświąteczny szał zakupów. Na moją świąteczną magię składają się różne, czasem nieoczywiste składniki…

Roraty. Nie pamiętam, czy jako dziecko kiedykolwiek byłam na roratach – chyba nie. Już jako dorosła osoba zaczęłam chodzić z córkami i choć skłamałabym, że jestem na każdych roratach, to co roku staram się iść przynajmniej kilka razy. Zawsze duże wrażenie robią na mnie te chwile, kiedy dzieci z zapalonymi lampionami wędrują przez ciemny kościół. Niektóre lampiony to klasyczne latarenki ze świeczką, inne, papierowe, migają kolorowymi światełkami. Kiedy nagle w kościele zapalają się wszystkie światła, trzeba aż zmrużyć oczy, które już zdążyły przyzwyczaić się do mroku. Między innymi dlatego roraty to dla mnie jedno z piękniejszych naszych nabożeństw i warto w grudniowy ranek czy wieczór wybrać się do kościoła, żeby sobie o tym przypomnieć.

Rodzina. Od kilkunastu już lat gościmy u nas na wigilijnej kolacji naszych najbliższych – tych, którzy mogą do nas w tym dniu dotrzeć. I to jest w zasadzie najpiękniejsze: że od lat spotykamy się całkiem dużą grupą, przy wigilijnym stole jest tłoczno i wesoło. Jest też w związku z tym mniej komfortowo, ale jakoś w Wigilię nie zwracam wielkiej uwagi na komfort. Cieszę się, że jest nas dużo, że dzieci szaleją podekscytowane nowymi zabawkami; jest hałas, zamieszanie, śpiewamy kolędy. No i zawsze ktoś rozleje barszcz czy kompot z suszu.

Dekoracja domu. Jestem umiarkowaną fanką dekoracji świątecznych: nie obwieszam domu obficie ledowymi łańcuchami, wieńcami, Mikołajami wspinającymi się na sznurach po balkonach. Oczywiście podobają mi się te wszystkie ozdoby (no, może z wyjątkiem Mikołajów…), ale w zasadzie to wolę je u innych. U siebie preferuję w tym zakresie minimalizm. Tylko choinka jest w wersji maxi, ale to pewnie dlatego, że zazwyczaj kupuje ją Ukochany Mąż, który jest zwolennikiem dużych jodeł kaukaskich. Poza wielką choinką dekoracji mamy niewiele: jest łańcuch z gwiazdkami, malowniczo zaplątany na półkach z książkami, i czerwony renifer. Łańcuch przyjął się u nas już na tyle dobrze, że wisi cały rok. Podobny jest los ceramicznego renifera, do kupna którego zostałam zmuszona kilka lat temu z powodu zniszczeń, których dokonało jedno z moich dzieci podczas światecznych zakupów. Początkowo nie byłam specjalnie zadowolona, że muszę płacić kilka dych za obtłuczonego ceramicznego zwierzaka, ale mus to mus – wzięłam do domu, posklejałam i od kilku lat renifer stoi sobie w kuchni na parapecie. Stoi tam cały rok, nie przeszkadza nikomu i nie ulega dalszym obtłuczeniom.

Prezenty. Najlepiej, tredny i eko byłoby oczywiście byłoby wykonać wszystkie prezenty samodzielnie. A jeśli zakupy – to tylko przez internet, żeby nie stać się częścią dzikich tłumów w centrach handlowych. Zgadzam się, że szukanie przez godzinę wolnego miejsca na sklepowym parkingu nie jest niczym mądrym ani fajnym, dlatego w okresie świątecznym staram się w miarę możliwości takie miejsca omijać. Nie da się jednak łażenia po sklepach wyeliminować całkiem: część pomysłów na prezenty przychodzi mi w trakcie zakupów, część rzeczy warto zobaczyć, zanim je kupimy, a czasem niestety bywa, że dostawa zakupów dokonanych w wygodnym zaciszu własnej kanapy się opóźnia i wtedy zaczynamy się zdecydowanie skłaniać ku tradycyjnym formom nabywania prezentów. A skoro już mowa o prezentach i zakupach… nie mogę nie wspomnieć o tym, że już pod koniec grudnia zaczynają się zimowe wyprzedaże. Jeszcze jeden powód, żeby nie wydawać za dużo kasy na świątecznie dekoracje!

Świąteczne porządki. Ograniczam je do minimum. I właśnie dlatego wymieniam porządki w mojej świąteczno-magicznej wyliczance. Na święta sprzątam w zasadzie tak samo, jak co tydzień, żadnego szaleństwa. Mycie wszystkich okien w zimie nie ma dla mnie większego sensu (bo i tak zaraz się zabrudzą), ani tym bardziej odkurzanie różnych zapomnianych zakamarków.

Wigilia. W potocznej opinii przygotowanie kolacji wigilijnej to tor najeżony licznymi przeszkodami w postaci uszek, karpia w galarecie i innych tradycyjnych potraw, które przygotowuje się zazwyczaj raz w roku. Tu, muszę przyznać, urządziłam się całkiem wygodnie, ponieważ za najtrudniejsze w mojej opinii potrawy odpowiedzialny jest Ukochany Mąż. Wierzcie lub nie – ale każde z około stu uszek lądujących co roku w naszym wigilijnym barszczu jest autorstwa Ukochanego Męża i naszych córek. Podobnie jest z karpiem: nie umiem, nie robię. Ja odpowiadam za barszcz, kapustę z grzybami, kulebiak, ciasta i kompot z suszu (którego nie cierpię, ale robię, bo moja Mama lubi :). Poza tym każdy z gości przybywa z innym smakołykiem: Mama piecze makowce, Teściowa robi rybę po grecku, moja Siostra i Szwagier – pyszne paszteciki i sernik, Ciocia – genialną sałatkę ziemniaczaną. Nigdy nie liczyłam, czy faktycznie mamy na stole 12 potraw, może w końcu policzę w tym roku…

Chateau de Burak. Od jakiegoś czasu podczas Wigilii z dumą ogłaszam, że barszczyk wigilijny to jest mojego autorstwa od A do Z. Zakwas przygotowany o, tymi rączkami, proszę szanownej rodziny! Oczywiście wszyscy grzecznie chwalą i wydają „ochy” i „achy” (ha! spróbowaliby nie pochwalić!), ale już mało kto wie, że roboty z barszczem jest tyle co nic. A efekt spory. Zakwas buraczany jest cudownym przykładem na to, że moja ulubiona kuchenna metoda, czyli „na oko” łamane przez „mniej więcej”, może przynosić całkiem smaczne efekty. Przegotowana woda z solą, surowe i obrane buraki oraz czosnek łączymy w ilościach dobranych na oko. Po – mniej więcej – półtora tygodnia bąbelkującej fermentacji, zakwas nadaje się do zabutelkowania i w piwnicznym leżakuje do 24 grudnia.

Przerwa świąteczna. Dzieci nie chodzą do szkoły, nie trzeba nigdzie się spieszyć i można wieczorami spokojnie konsumować świąteczne wypieki przy szklaneczce grzanego wina, a także nadrabiać zaległości w nicnierobieniu, czytaniu, oglądaniu filmów.

Muzyka. Moja świąteczna playlista to sama nuda: „The power of love”, “Last Christmas”, “Driving home for Christmas”, “Jest taki dzień”, „Do they know it is Christmas”. Jeśli chodzi o mnie, w grudniu mogliby te kawałki puszczać w radiu na okrągło, na zmianę ze świątecznymi licytacjami Kuby Strzyczkowskiego. A na żywo – oczywiście – kolędy w wykonaniu moich córek. Mocnym końcowym akcentem okresu świąteczno-noworocznego jest trójkowy Top Wszech Czasów, którym katuję rodzinę 1 stycznia. Same hiciory i nieśmiertelna klasyka. Jakby ktoś pytał, to ja jestem #teambrothersinarms.

Patrzę na to, co właśnie napisałam, i tak mi przyszło do głowy, że chyba nikomu dotąd nie udała się trudna sztuka przejścia w jednym tekście od rorat do muzycznego Topu Wszech Czasów. Zapewne niektórym Czytelnikom takie zestawienie wyda się co najmniej dziwne, ale z takich właśnie mniej lub bardziej nieprzystających do siebie składników jest ulepiona moja świąteczna magia – nic na to nie poradzę. Ale w zasadzie to chyba właśnie tak jest z magią, prawda? Do końca nie wiadomo, jak powstaje i skąd się bierze. Ważne, że jest.