– Oj, ale maluszkowi to trzeba założyć czapeczkę i skarpetki!
Pani się uśmiecha i wygląda nawet sympatycznie, ale jednak w jej głosie czuć lekką przyganę. Nie zakładasz dziecku w 30-stopniowy upał czapki i skarpet? Nie znasz się – trzeba Ci fachowo doradzić!
– No co ty, serio? Kurcze, ty to odważna jesteś!
I w tym miejscu, chcąc nie chcąc, zmieniam sie w słuchaczkę wykładu poświęconego szczepionkom dostepnym współcześnie. Jest mi trochę głupio, bo wychodzi na to, że jestem chyba jedyną matką w promieniu kilometra, która nie odczuła jak dotąd potrzeby doktoryzowania się w temacie szczepionek.Wiadomo, starsze panie mogą sobie gadać, co chcą, a ja i tak zrobię po swojemu, Chyba nie jestem tu wyjątkiem, i tego typu rady na ogół od razu idą u mnie w kosz. Inaczej sytuacja wygląda z radami innych mam: koleżanek, czy mam prowadzących blogi i wypowiadających się na forach. Dość ciężko jest je ot, tak sobie, zignorować.Chyba faktycznie coś jest na rzeczy z tą moją odwagą, bo stwierdzenie “Odważna jesteś!” słyszałam i słyszę regularnie. Najczęściej kiedy rozmówca dowiaduję się, jak liczną mam rodzinę. Słyszałam je też prawie zawsze, kiedy mówiłam, że w żadnym z moich czterech porodów nie uczestniczył opłacony przeze mnie lekarz ani położna. I że nie jeździłam nigdy z dziećmi do najlepszego pediatry w mieście. Nie kupowałam absolutnie najlepszych wózków, fotelików, pieluch, polecanych na forach internetowych butów, kubków czy mat edukacyjnych. Nie woziłam dzieci do renomowanych przedszkoli i szkół. Faktycznie jestem odważna, czy po prostu zadaję sobie w odpowiednim momencie pytania: czy mi/mojemu dziecku jest to potrzebne? czy to jest dla nas dobre?
Gdyby ktoś mnie spytał, jaka cecha mi, jako matce, przydaje się najbardziej, powiedziałabym, że asertywność. I wcale nie chodzi mi tu o asertywność wobec dzieci – chodzi mi o bycie asertywnym wobec wszystkich, którzy Ci, matko, służą radą. Moje doświadczenie pokazuje, że radami jestem bombardowana zewsząd i na każdym kroku. Dobrze, jeśli udzielanie rady odbywa sie na moją prośbę, jeśli sama jej szukam i nie przyjmuję jej bezkrytycznie. Jeszcze lepiej, jeśli stać mnie na “zrealizowanie porady” bez większych wyrzeczeń. Gorzej, gdy łapię się na tym, że zaczynam słuchać rad bezrefleksyjnie i robię coś, bo “wszyscy tak robią”. A już najgorzej, kiedy robię coś tylko po to, by nie mieć poczucia winy – choć to na szczęście zdarza mi się bardzo rzadko.
Teraz nie mieszkam już w pobliżu tamtego parku, ale pewne rzeczy się nie zmieniają i dalej lubię sobie poczytać prasę, kiedy dziecko śpi. To zdjęcie zrobiłam w listopadzie ubiegłego roku, w wyjątkowo ciepły dzień. Na drugim planie zielenieje wózek mojej Zochy – pożyczony od sąsiadki, solidny 6-letni egzemplarz, przetestowany już przez kilkoro dzieci. Cóż, w tym wypadku musiałam wykazać się asertywnością wobec siebie samej, ponieważ jakaś część mnie pożądała zupełnie innego modelu i doradzała podjęcie całkiem innej decyzji w kwestii wózka:).