Ja i asertywność

Sytuacja sprzed kilkunastu lat: upalne lato, tak ze 30 stopni, chociaż jest dopiero 10 rano. Siedzę sobie na ławce stojącej w miłym cieniu, czytam gazetę, pociągam z butelki łyk chłodnej wody, młoda śpi w wózku w samym bodziaku. Miło i spokojnie, tyle że upał straszny, jeszcze max godzinę posiedzimy, a potem się trzeba zbierać do domu bo będzie już za gorąco. Mija mnie jakaś pani, nawet bym pewnie nie podniosła wzroku znad gazety, ale podnoszę, bo pani rzuca mijając moją ławkę:
– Oj, ale maluszkowi to trzeba założyć czapeczkę i skarpetki!
Pani się uśmiecha i wygląda nawet sympatycznie, ale jednak w jej głosie czuć lekką przyganę. Nie zakładasz dziecku w 30-stopniowy upał czapki i skarpet? Nie znasz się – trzeba Ci fachowo doradzić!

W tym samym parku, tyle że trzy lata później, rozmawiam z kilkoma koleżankami na temat szczepień naszych dzieci. Rozmowa w zasadzie toczy sie miedzy nimi, ja siedzę cicho, bo nie wiem, w której aptece są najtańsze szczepionki. Nie wiem też, czy lepiej szczepić “5w1” czy “6w1”. Nie wiem, bo szczepię “normalnymi” szczepionkami z przychodni. Przyznaję się do tego i słyszę:
– No co ty, serio? Kurcze, ty to odważna jesteś!
I w tym miejscu, chcąc nie chcąc, zmieniam sie w słuchaczkę wykładu poświęconego szczepionkom dostepnym współcześnie. Jest mi trochę głupio, bo wychodzi na to, że jestem chyba jedyną matką w promieniu kilometra, która nie odczuła jak dotąd potrzeby doktoryzowania się w temacie szczepionek.Wiadomo, starsze panie mogą sobie gadać, co chcą, a ja i tak zrobię po swojemu, Chyba nie jestem tu wyjątkiem, i tego typu rady na ogół od razu idą u mnie w kosz. Inaczej sytuacja wygląda z radami innych mam: koleżanek, czy mam prowadzących blogi i wypowiadających się na forach. Dość ciężko jest je ot, tak sobie, zignorować.Chyba faktycznie coś jest na rzeczy z tą moją odwagą, bo stwierdzenie “Odważna jesteś!” słyszałam i słyszę regularnie. Najczęściej kiedy rozmówca dowiaduję się, jak liczną mam rodzinę. Słyszałam je też prawie zawsze, kiedy mówiłam, że w żadnym z moich czterech porodów nie uczestniczył opłacony przeze mnie lekarz ani położna. I że nie jeździłam nigdy z dziećmi do najlepszego pediatry w mieście. Nie kupowałam absolutnie najlepszych wózków, fotelików, pieluch, polecanych na forach internetowych butów, kubków czy mat edukacyjnych. Nie woziłam dzieci do renomowanych przedszkoli i szkół. Faktycznie jestem odważna, czy po prostu zadaję sobie w odpowiednim momencie pytania: czy mi/mojemu dziecku jest to potrzebne? czy to jest dla nas dobre?

Gdyby ktoś mnie spytał, jaka cecha mi, jako matce, przydaje się najbardziej, powiedziałabym, że asertywność. I wcale nie chodzi mi tu o asertywność wobec dzieci – chodzi mi o bycie asertywnym wobec wszystkich, którzy Ci, matko, służą radą. Moje doświadczenie pokazuje, że radami jestem bombardowana zewsząd i na każdym kroku. Dobrze, jeśli udzielanie rady odbywa sie na moją prośbę, jeśli sama jej szukam i nie przyjmuję jej bezkrytycznie. Jeszcze lepiej, jeśli stać mnie na “zrealizowanie porady” bez większych wyrzeczeń. Gorzej, gdy łapię się na tym, że zaczynam słuchać rad bezrefleksyjnie i robię coś, bo “wszyscy tak robią”. A już najgorzej, kiedy robię coś tylko po to, by nie mieć poczucia winy – choć to na szczęście zdarza mi się bardzo rzadko.

Teraz nie mieszkam już w pobliżu tamtego parku, ale pewne rzeczy się nie zmieniają i dalej lubię sobie poczytać prasę, kiedy dziecko śpi. To zdjęcie zrobiłam w listopadzie ubiegłego roku, w wyjątkowo ciepły dzień. Na drugim planie zielenieje wózek mojej Zochy – pożyczony od sąsiadki, solidny 6-letni egzemplarz, przetestowany już przez kilkoro dzieci. Cóż, w tym wypadku musiałam wykazać się asertywnością wobec siebie samej, ponieważ jakaś część mnie pożądała zupełnie innego modelu i doradzała podjęcie całkiem innej decyzji w kwestii wózka:).