Ehhhh… jestem w zasadzie tylko okazjonalną czytelniczką blogów, więc do końca nie wiem, jak powinien wyglądać dobry początkowy post, co w nim się powinno znaleźć. Zacznę chyba od tego, że bardzo lubię pisać – zawsze lubiłam – a w ostatnich latach jeśli już stykałam się ze słowem pisanym, to tylko jako czytelnik. I zaczęło mi ostatnio pisania brakować na tyle, że zrobiłam mały rekonesans internetowy i okazało się, że pisanie bloga nie powinno być wyczynem ponad moje siły. Może też pewną rolę w decyzji o założeniu bloga odgrywa zbliżająca się wielkimi krokami czterdziestka, czas podsumowań, te rzeczy?
No, a potem trzeba było tylko trzeba było znaleźć wolną chwilę, zasiąść do kompa, i zacząć urzeczywistniać “wizję” powstałą podczas zimowych spacerów (z wózkiem).
Skoro wiocha pojawia się w tytule, to znaczy, że mój blog będzie dość mocno “wieśniacki” i zakorzeniony lokalnie. Od siedmiu lat mieszkam na wsi, no, jest to wprawdzie wieś położona ok. 25 km od dużego miasta, ale zawsze. Teraz na pewno bardziej czuję kimś stąd, z mojej wsi, niż z miasta, z którego pochodzę. Ale żeby do reszty nie zniechęcać potencjalnych Czytelników, dodam, że sporo zamierzam pisać o moich jakże bogatych doświadczeniach bycia mamą/żoną/korpo-biurwą/rodzicem w szkole/czytelnikiem/ogrodnikiem vel ogrodniczką… Ha, długo by tu można wymieniać innych funkcji życiowych – zostawmy trochę niespodzianek na później!