
Kiedy tuż przed 8 kwietnia opublikowałam tekst opisujący mój dość skomplikowany stosunek do strajku nauczycieli, nie miałam oczywiście pojęcia, jak sytuacja się rozwinie. Nie wiedziałam, co wydarzy się za kilka tygodni, czy kwietniowe egzaminy się odbędą, a jeśli tak – to czy jeszcze w trakcie strajku, czy już po. Nie wiedziałam też, rzecz jasna, że dziś ZNP podejmie decyzje o zawieszeniu strajku do września. Nadeszła pora na niewielkie podsumowanie tego, co się w ostatnich tygodniach działo.
Prawda, niestety, jest taka, że sytuacja nie zmierza w dobrym kierunku. Dla jasności – nie wygląda dobrze dla nikogo: ani dla samych strajkujących nauczycieli, ani dla uczniów i ich rodziców, ani dla rządu. Wszyscy na strajku tracą, a najwięcej chyba nauczyciele. Może jeszcze wojna nie jest przegrana do końca, może strajk nie został jeszcze całkiem spaprany (czyżby niechcący wyszedł mi click-bait?), ale wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje na to, że w tym układzie to nauczyciele mają najtrudniej. Widać to już choćby po spadku poparcia, jaki dotyka strajkujących – nie jest to spadek gigantyczny, ale ciągły, od chwili rozpoczęcia strajku. Według sondaży przeprowadzonych jeszcze przed świętami strajkujących nauczycieli popierało 47% (cytuję za: https://natemat.pl/270193,czy-polacy-popieraja-strajk-nauczycieli-jest-nowy-sondaz-kantar). Gdyby sondaże przeprowadzić teraz, zapewne byłoby to jeszcze mniej, bo ZNP i strajkujący nauczyciele niezbyt dobrze rozgrywają swoje posunięcia w tej okołostrajkowej wojnie informacyjnej, w jakiej wszyscy bierzemy udział – czy tego chcemy, czy nie.
Tematy związane ze strajkiem domunują ostatnio w mediach: zagrożone matury, łatanie ustawy oświatowej, dzisiejsze nauczycielskie „zawieszenie broni”, wreszcie – okrągły stół w sprawie oświaty. Pierwsze spotkanie uczestników ma się odbyć jutro, 26 kwietnia. Forma tego spotkania (setki osób z różnych środowisk, zebrane na Stadionie Narodowym) budzi wiele kontrowersji. Tak czy inaczej – szkoda, że okrągły stół jest zwoływany dopiero teraz, po kilku tygodniach strajku, przy wysokim poziomie frustracji u wszystkich, których sprawa dotyczy. Choć tak po prawdzie zwoływanie stołu i miesiąc czy dwa miesiące wcześniej wiele by w moim odczuciu nie pomogło: takie walne zgromadzenie korzystniej byłoby zwołać przed wprowadzeniem w życie ostatniej reformy oświaty, sprawę mocno nagłośnić i promować. Wiem, że odbywały się wówczas różnego rodzaju dyskusje, łącznie z krótkim strajkiem, i szkoda, że sprawom wówczas nie nadano takiego zasięgu i takiej wagi. Może gdyby tak się stało, pozwoliłoby to nawet uniknąć obecnego strajku? No, ale wówczas rządzący nie byli zainteresowani zasiadaniem do rozmów na Stadionie Narodowym z tymi, którym los oświaty leży na sercu. Zasiądą więc teraz.
W przypadku strajku, tak jak i w przypadku innych wydarzeń mocno polaryzujących nasze społeczeństwo (poprzednie strajki, wybory, zmiany w ważnych ustawach, istotne reformy, etc.) – jesteśmy świadkami i uczestnikami wojny informacyjnej. Możemy nawet nie być tego świadomi, ale gdzieś tam na światłowodach i w montażowniach cały czas toczą się wojny informacyjne i dobrze jest dbać o zapewnienie sobie dopływu informacji z kilku różnych źródeł (różnych również pod kątem zaplecza politycznego) i wyrobić sobie własny pogląd na daną sprawę. Ta różnorodność działa trochę jak filtr pomagający odsączyć wątpliwe – pod kątem rzetelności ich przekazu – treści, na które często trafiamy w mediach.
Przykład pierwszy z brzegu, z minionego tygodnia: wracając z pracy jak zwykle słuchałam radia. W serwisie informacyjnym popularnej ogólnopolskiej rozgłośni radiowej jako jedna z głównych informacji podawana jest ta o apelu do współstrajkujących nauczycieli, rozsyłanym sms-ami i przekazywanym w „zamkniętej grupie na portalu społecznościowym”. Spiker odczytał nawet treść całej wiadomości, rzekomo krążącej w „drugim obiegu”; wiadomość ta zachęcała do kontynuowania strajku i w efekcie niedopuszczenia do klasyfikacji uczniów, przede wszystkim tych z klas maturalnych. Sęk w tym, że na identyczny apel, kropka w kropkę jak ten cytowany przez radio, natrafiłam dzień wcześniej. Opublikowała go nie żadna tajna grupa, tylko powszechnie dostępny facebookowy fanpejdż jednej z kampanii społecznych („Nauczyciel – fakty i mity”). Gdzie tu tajna zmowa? Być może nauczyciele faktycznie rozsyłali sobie jakieś wiadomości mniej dostępnymi kanałami. Być może na fejsie czy gdzie indziej istenieją jakies tajne nauczycielskie grupy. Ale nie zmienia to faktu, że treści prezentowane przez dużą stację radiową jako tajne, niedostępne, zdobyte dziennikarską pracą, były w tym samym czasie widoczne dla każdego użytkownika portalu, choćby dla mnie. Wystarczyło tylko na nie trafić. Oczywiście – informacja o wiadomości rozsyłanej sms-ami i rozpowszechnianej wśród członków tajnej grupy brzmi znacznie atrakcyjniej medialnie, niż jakiś tam cytat z posta, a przy okazji sugeruje, że dziennikarze radiowi wykonali kawał porządnej, śledczej roboty, by trafić na trop sekretnej nauczycielskiej zmowy. Może zresztą faktycznie tak było. W efekcie w świat poszedł przekaz o tajnych grupach, o zmowie przeciwko uczniom i rodzicom. Na niewiele zadały się w tym kontekście słabe zapewnienia Sławomira Broniarza, że on takich praktyk „nie pochwala”. W tej konkretnej rozgrywce medialnej nauczyciele zaliczyli stratę.
Przykład drugi z brzegu, równie świeży: kilka dni temu usłyszałam (tym razem w TV), że ZNP i FZZ zadecydowały o niewłączeniu się w rozmowy oświatowego edukacyjnego stołu. Mam nadzieję, że ten krok został przez decydentów dobrze i drobiazgowo przeanalizowany, włącznie z zaplanowaniem możliwych scenariuszy odpierania krytyki tej decyzji. Cóż – nie wiem oczywiście, jak wyglądał proces decyzyjny w tym wypadku, mogę sobie tylko wyobrażać: może być tak, że rząd i MEN chce obrócić kota ogonem i dyskutować (poniewczasie) o edukacji w szerszym ujęciu, zamiast skupić się na palących potrzebach, które ma czarno na białym wypisane w posulatach strajkujących pedagogów. Może uważają, że okrągły stół w takiej formule jest bez sensu. Może nawet ZNP i FZZ uważają zwołanie takiego stołu za farsę i zasłonę dymną, służące rządowi do odwlekania ważnych decyzji i liczenia na to, że z czasem strajk po prostu będzie sam z siebie wygasał. Myślę, że takie scenariusze są możliwe. Może więc być i tak, że decyzja o niewłączaniu się ZNP i FZZ w obrady jest ze wszech miar słuszna i zrozumiała. Ale fakt faktem, że decyzja ta przedstawiana jest w wielu mediach publicznych (głównie tych prorządowych) jako bojkot okrągłego stołu, a to przecież woda na młyn dla wszystkich przeciwników strajku. Nawet te media, które dotąd kibicowały strajkującym, co w tym wypadku ostrożne z okazywaniem entuzjazmu wobec postawy związków. Niestety, cała ta sytuacja znów nie stawia strajkujących w korzystnym świetle.
Ale i tak w mojej ocenie jednym z głównych medialno-wizerunkowych problemów strajkujących nauczycieli jest sam przewodniczący ZNP – Sławomir Broniarz. Zastanawia mnie, dlaczego wciąż jest on medialną twarzą strajku i głównym negocjatorem z ramienia ZNP, skoro nawet wśród środowiska nauczycielskiego nie cieszy się wielkim poparciem? Chcąc sobie wyrobić opinię na temat punktu widzenia różnych stron, poczytałam wczoraj opinie i komentarze na fejsbukowym profilu ZNP oraz na profilu Justyny Sucheckiej, dziennikarki „Gazety Wyborczej”, która od dawna zajmuje się tematyką edukacyjną. Komentarze na profilu ZNP obfitują w inwektywy, jest to – można by rzec – klasyka mowy nienawiści. Najczęściej spotykanym (zarazem też i najbardziej cenzuralnym) określeniem używanym wobec Sławomira Broniarza jest „zbrodniarz”. Ale i na profilu Sucheckiej, gdzie dużą część komentujących stanowią sami strajkujący nauczyciele (co łatwo poznać po charakterze wypowiedzi i pomarańczowym wykrzykniku w zdjęciu profilowym) – nie widać wyraźnego poparcia dla szefa ZNP. Dominuje coś w rodzaju ostrożnej, milczącej akceptacji. Co do wypowiedzi samego Broniarza, nie analizowałam ich wszystkich i z racji tego, że oglądam mało TV, ograniczyłam się głównie do fragmentów cytowanych w radiu i tweetów publikowanych w internecie. Pomijając już błędy ortograficzne, które widywałam w tweetach przewodniczącego Broniarza (podkreślę: nie chodzi tu o literówki, a błędy), to najbardziej bije po oczach zapalczywy ton tych wypowiedzi. Widać, że Sławomir Broniarz lubi używać wykrzykników i bardzo się emocjonuje rozmowami z rządem i przebiegiem strajku. Oczywiście rozumiem, że trudno zachować zimną krew, pewnie mi samej w analogicznej sytuacji byłoby równie trudno. Tyle tylko, że ja nie reprezentuję setek tysięcy osób, mogę więc sobie pozwolić na znacznie swobodniejsze w tonie wypowiedzi. Dziś obejrzałam też internetowy wywiad Jarosława Kuźniara z Broniarzem – i znów poczułam się bardzo nieswojo, słuchając przewodniczącego: Broniarz otwarcie i bez specjalnego skrępowania mówił w tym wywiadzie o tym, że nie wyklucza zawieszenia strajku i kontynuowania go po wakacjach. Kuźniar nawet nie krył zaskoczenia, ja zresztą też. Nie wiem, jak i czy w ogóle Sławomir Broniarz wyobraża sobie w praktyce taki rozwój wypadków, mi chyba nie starcza na to wyobraźni. Takie wypowiedzi brzmią dla mnie jak va banque to potęgi entej graniczący z zaślepieniem.
Niestety dopiero dziś rano natrafiłam w internecie na wypowiedź przedstawicieli Ogólnopolskiego Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego, która nareszcie jest jakimś światełkiem w tunelu jeśli chodzi o publiczne działania i wypowiedzi strajkujących. Wypowiedź ta była krótka, sensowna i rzeczowa, a co najważniejsze – dotyczyła gotowości do wzięcia udziału w szkolnych radach klasyfikacyjnych. Tym samym uspokajała rodziców i uczniów, była też żywym dowodem na to, że dla nauczycieli uczniowie są ważni. Dlaczego Komitetu w ogóle nie było widać i słychać wcześniej? To duży błąd, Komitet powinien wypowiadać się znacznie częściej i być bardziej widoczny, wtedy zapewne społeczny odbiór strajku byłby inny – korzystniejszy dla samych strajkujących.
Z innych działań pierwszoplanowych, choć już mniej jaskrawych – nie przemawiają też do mnie listy otwarte pisane przez kadrę nauczycielską, z tym skierowanym do Agaty Dudy na czele. Ten ostatni list przeczytałam ze szczególną uwagą, napisali go bowiem nauczyciele pracujący w szkole, którą sama kiedyś skończyłam, a w której Agata Duda uczyła, zanim została Pierwsza Damą. Mam nadzieję, że pani prezydentowa nie ulegnie mniej lub bardziej wyraźnym słownym manipulacjom, których w liście znalazłam sporo, począwszy od „przez długi czas mogłaś liczyć na nasze wsparcie”, „czujemy wstyd i upokorzenie”, aż po finalne pytanie „czy naprawdę nie czujesz potrzeby zabrania głosu w naszej obronie?”. Jeśli prawdą jest, że Agata Duda w jakiś sposób działa czy lobbuje na rzecz strajkujących, to niech dalej robi to tak dyskretnie, jak dotąd, bez publicznego nawoływania do tego czy owego. Wzniosłych deklaracji, apeli, płomiennych statusów mamy już prawdziwe zatrzęsienie.
Podsumowując – w mojej ocenie publiczny wizerunek strajkujących nauczycieli ma się nienajlepiej. Wiele posunięć ze strony strajkujących zostało przez nich samych albo w ogóle nieprzemyślanych, albo rozegranych fatalnie, co w efekcie wzbudziło zrozumiałą irytację opinii publicznej. To wszystko ma bezpośredni wpływ na postrzeganie strajku przez nas wszystkich i nasz stosunek do strajkujących nauczycieli. Nie twierdzę, że rząd i MEN w tym zestawieniu wypadają jakoś świetnie: sama w żadnym razie nie jestem fanką minister Zalewskiej (i jej reformy) czy sekretarza Dworczyka, że nie wspomnę już o posłance Pawłowicz i jej licznych żenujących wypowiedziach. Ale rząd komunikacyjnie i medialnie radzi sobie dobrze w obecnej sytuacji: prezentuje spójne stanowisko, trzyma w drugim (a nawet trzecim) szeregu irytującą wiele osób Annę Zalewską, a głównym negocjatorem uczynił w miarę neutralną Beatę Szydło. Rząd zaplusował także skutecznością: można wyśmiewać nawoływania posłanki Pawłowicz do „egzaminacyjnego wolontariatu”, można się śmiać z egzaminatorów-strażaków (nie mam nic do strażaków, ale przyznać trzeba, że nie są oni na ogół egzaminatorami CKE), ale fakt faktem – rządowi i MEN-owi udało się sprawnie kwietniowe egzaminy zorganizować. Oczywiście – nie zapominam tu o roli dyrektorów szkół, na których spoczywała spora część odpowiedzialności na przebieg egzaminów, oraz o tych nauczycielach, którzy – pomimo przyłączenia się do strajku – zdecydowali się na pracę w komisjach. Pisałam wcześniej, że jako mama ósmoklasistki byłam w grupie tych osób, które szczególnie bały się strajku nauczycieli i komplikacji, jakie mogą spotkać moje dziecko kończące właśnie podstawówkę. Skończyło się na strachu, i to w skali ogólnopolskiej: egzaminy w ogromnej większości szkół odbyły się planowo i bez większych problemów. I jakkolwiek niewygodnie dla niektórych by to nie zabrzmiało – egzaminy udało się przeprowadzić dzięki pracy wygwizdywanych przez strajkujących nauczycieli-łamistrajków oraz powszechnie obśmianych wolonatriuszy. I zdający egzaminy uczniowie, i ich rodzice są im wdzięczni. Ja również jestem wdzięczna wygwizdywanym łamistrajkom za to, co zrobiliście, choć pewnie w wielu przypadkach praca podczas egzaminów była niekoniecznie po drodze z Waszymi osobistymi przekonaniami, a reakcje kolegów po fachu musiały boleć. A rząd? Choć nie był jedyną stroną zaangażowaną w realizację całego przedsięwzięcia, to mógł sobie ten sukces zapisać na swoje konto. Co zresztą zrobił i odpowiednio nagłośnił.
Rozumiem prawo do strajku, prawo do domagania się godnej płacy i godnych warunków pracy. Jakąś częścią mnie nawet ten strajk popieram, a wielu nauczycielom chętnie przychyliłabym nieba, a nie tylko zamanifestowała dla nich poparcie. Ale obserwując rozwój sytuacji czy słuchając wypowiedzi Sławomira Broniarza coraz częściej odnoszę wrażenie, że strajk – zamiast jakoś nas wszystkich jednoczyć w walce o godność oświaty, o lepszą edukację (o czym przecież mówią sami nauczyciele, z przewodniczącym ZNP na czele) – coraz mocniej nas dzieli. Nas – czyli przede wszystkim nauczycieli i rodziny uczniów.
Zastanawiam się też, jak będzie wyglądała szkolna rzeczywistość postrajkowa, i na poziomie bardziej ogólnym, i w poszczególnych szkołach, w małych społecznościach, takich jak ta, w której żyję. Nie wydaje mi się, aby był to obraz optymistyczny. Dlaczego tak uważam? Jednym z impulsów, który spowodował napisanie tego tekstu, była wiadomość, którą w tym tygodniu (przez dziennik elektroniczny) otrzymałam z jednej ze szkół, w których uczą się moje córki. Mnie oraz kilkuset innych rodziców poinformowano, że w związku z decyzją nauczycieli strajk zostaje zawieszony i że od kolejnego dnia lekcje odbywać się będą planowo. Komunikat nie ograniczał się tylko do przekazania wiadomości o zawieszeniu strajku i był sformułowany w sposób trudny dla mnie do zaakceptowania. Ciężko mi było czytać tę przykrą w odbiorze wiadomość i ciężko mi będzie o niej zapomnieć.
Dobrze byłoby, żeby strajk okazał się „strajkiem po coś”, aby nie został spaprany do końca, aby przyniósł jakieś pozytywne skutki – oczywiście z poprawą sytuacji finansowej nauczycieli w pierwszej kolejności. Ale nie da się nie zauważyć, że problemy naszej oświaty to nie tylko problemy niskich nauczycielskich płac – strajk wszystkie bolączki rodzimego systemu edukacji nagłośnił i uwypuklił, z czego akurat ma szansę wyniknąć coś pozytywnego, Mam nadzieję, że przez te kilka miesięcy, które dzielą nas od września, cokolwiek się zmieni (oby na korzyść!). Niestety strajk przyczynił się też do powstania nowych zadr, które niezależnie od końcowego rezultatu nauczycielskiego protestu – goić się będą trudno i powoli.
Zdjęcie: źródło