Dziś proponuję niedługi, ale bardzo przydatny poradnik objaśniający krok po kroku, jak zostać matką roku. I to nie byle jaką matką roku, tylko matką nastoletniego dziecka, a nawet nastoletniej córki! Przyznajcie, taki tytuł ma wyjątkowe znaczenie i wagę. Nastolatka, istota marudna i chimeryczna z natury, zazwyczaj nie jest skłonna jakoś wyraźnie doceniać wysiłki rodzicielskie. A jednak mi się ta sztuka udała, i to udała się tak dobrze, że cały miniony weekend paradowałam w glorii chwały i uwielbienia.
A jak doszło do tego, że cały weekend paradowałam w glorii chwały i uwielbienia? Ano w największym skrócie i najbardziej dosadnie wypadałoby teraz napisać, że kupiłam bilet na krakowski koncert Shawna Mendesa. Ha! Jak patrzę na to, co właśnie napisałam, to zupełnie nie odnoszę wrażenia, że dokonałam jakiegoś wyczynu. Kupić bilet, i to w dodatku przez internet, bez wielodniowego koczowania w kolejce przed Empikiem… phi, żaden wyczyn, każdy to potrafi. Cóż, może i tak, ale tym razem nie do końca tak właśnie było. Nie każdy bowiem wiedział, jak skutecznie kupić bilet na koncert Shawna. Ale po kolei.
Zacznę od tego, że moja najstarsza córka, Ania, bardzo, ale to bardzo chciała iść na wyżej wspomniany koncert . Wspominała o tym już kilka miesięcy temu. Po pewnych wahaniach się zgodziliśmy i ustaliliśmy, że bilet będzie prezentem urodzinowym. Ani nie zniechęciło nawet to, że z prezentu tak naprawdę skorzysta dopiero za rok, bowiem Shawn wystąpi w Krakowie w kwietniu 2019. Motywacja była więc niemała; aż się zainteresowałam, kto zacz ten Shawn Mendes, skoro moja córka – która na codzień raczej słucha Taco Hemingwaya – tak się uparła na ten koncert. Owszem, miała kiedyś płytę tego Shawna, ale to już z rok czy dwa lata temu, ja w każdym razie kojarzyłam jego piosenki dość słabo, na zasadzie: „o, kojarzę ten kawałek! A, to to właśnie jest Shawn Mendes?”. Zrobiłam więc małe dochodzenie: Shawn to sympatyczny chłopak z gitarą, jak dla mnie – zdecydowanie strawniejszy od Biebera (czy Bieber w ogóle gra na gitarze?), nieco mniej zdolny od Sheerana, za to na pewno znaaaacznie od niego przystojniejszy. To ostatnie stwierdzenie jest zresztą według mnie kluczem do zrozumienia popularności Mendesa, szczególnie wśród nastoletniej publiczności płci żeńskiej.
Wracając do biletów: ich sprzedaż miała ruszyć w zeszły piątek o godzinie 10.00. Ania już tydzień wcześniej upewniała się, czy dam radę przed dziesiątą zalogować się do platformy sprzedaży biletów, czy aby na pewno ustawiłam sobie przypomnienie w telefonie, czy nic mi nie wypadnie, czy, czy… Tak, wszystko to zrobiłam, choć trochę się naburmuszyłam; jakiś chłopina przyjeżdża zagrać kilka hitów, a ja mam pół dnia podporządkowywać temu, żeby kliknąć „kup teraz” w odpowiednie okienko, gdy już wybije godzina zero? Phi! No, ale ostatecznie Ania niezbyt często miewa tego typu pomysły, bilet miał być prezentem urodzinowym, więc dobra. O 9.50 grzecznie zalogowałam się na ebilet.pl, po czym odłożyłam telefon i zajęłam się sprawami zawodowymi. O 9.53 przyszedł sms o treści następującej: „Mamo, ale zalogowałaś się już?” – który zignorowałam (bo zajmowałam się sprawami zawodowymi). 9:55: wiadomość na messengerze: „Mamo, ale na pewno dasz radę kupić mi ten bilet? Odpisz proszę Cię!” Z westchnieniem odpisałam, że już się zalogowałam i czekam na wybicie 10, zwarta i gotowa. I wtedy – pyk! Wybiła 10:00 i się zaczęło. Myślałam, że kliknę w odpowiedni link, zaznaczę numer miejsca wybranej kategorii, zrobię przelew i w 5 minut uporam się z tym całym Mendesem. Nie przewidziałam jednak, że punktualnie o 10:00 bomba poszła w górę i do wyścigu wystartowały tysiące innych rodziców, podobnie jak ja chcących zrobić przyjemność swoim dzieciom, nie wspominając już o konikach, skoro już korzystam z terminologii rodem ze Służewca. W efekcie tej kumulacji strona ebilet.pl wyraźnie zaniemogła. Klikałam i odświeżałam ją ładnych parę razy, i nic, error za errorem. No to super, pomyślałam sobie. Po chwili coraz bardziej nerwowego namysłu (hm, co tu teraz zrobić?), przerywanego nerwowymi wiadomościami od Ani, postanowiłam sprawdzić profil fejsbukowy ebilet.pl – skoro na stronę nie da się wejść, może na fejsie coś doradzą? Okazało się, że był to krok jak najbardziej słuszny, bo na fejsbuku pojawiły się działające linki do sklepu online (szkoda, że takich informacji czy samych linków nie podawała strona główna ebilet.pl). Dobra nasza, pomyślałam i kliknęłam w te pędy. Nie wiedziałam nawet, że w ten sposób zyskałam ładne kilkanaście minut przewagi nad tymi, którzy na podobny pomysł z fejsem nie wpadli i dalej klikali w niedziałający link. Jak się potem okazało – było tych osób całkiem sporo.
Nowa strona otwierała się kilka minut, ze dwa razy konieczne było odświeżenie, ale w końcu się udało i – tadam! – mogłam już wybierać miejsce. To znaczy tak powinien wyglądać następny krok w procesie kupowania biletu – tyle teoria. W praktyce, gdy już przeszłam do etapu wybierania miejsca w konkretnej kategorii, pojawił mi się na ekranie telefonu jakiś mały ni to prostokącik, ni to trapez. Czerwony. Reszta hali biała. Co jest, jasny gwint… Przecież tych czerwonych miejsc powinno być znacznie więcej! Była gdzieś tak 10.10. Ponieważ w tym momencie już trochę skumałam, że to jest kupowanie online w wersji superhardcore, wrzuciłam siódmy bieg i migusiem powiększyłam na ekranie telefonu ten czerwony trapez. Szybko wybrałam jedno miejsce na chybił trafił. Tak mi się tylko wydawało, bo zanim ja kliknęłam, ktoś po drugiej stronie światłowodu był szybszy i „moje” miejsce zmieniło kolor na ekranie telefonu. Na biały. Co oznaczało, że już zajęte i że nie mam tu czego szukać. Sąsiednie miejsca znikały w podobny sposób w tempie mniej więcej 3-4 na sekundę. Przynajmniej tak było w moim smartfonowym polu widzenia, sądzę, że na dużym monitorze widok musiał być jeszcze ciekawszy. Nigdy czegoś takiego nie widziałam – naprawdę, w tym momencie przeżyłam niewielki szok i pomyślałam, że moja córka niekoniecznie dostanie ten bilet na urodziny. A propos córki, to oczywiście w czasie, gdy ja zmagałam się przeciwnościami wirtualnej rzeczywistości, ona słała mi kolejne wiadomości, co telefon sygnalizował lekkim brzęczeniem. Musiałam wtedy stanowić ciekawy widok: skupiona nad ekranem smartfona, coś tam zawzięcie dłubiąca i klikająca, z wyglądu poirytowana, i w dodatku jeszcze to brzęczenie.
Wśród tego poirytowania i brzęczenia po raz kolejny w ciągu kwadransa udało mi się – o dziwo – podjąć właściwą decyzję. Decyzję, która zaważyła o powodzeniu misji „Bilet”. Otóż porzuciłam znikającą kategorię miejsc i przerzuciłam się na inną, w której biletów było znacznie więcej. Wprawdzie w nieco gorszych sektorach, ale co tam, nie było czasu na zastanawianie się, czy Shawna będzie widać z trybun lepiej, czy gorzej, ważne, żeby w ogóle było go widać.
Rach, ciach, i już powiększałam na ekranie telefonu fioletowy kształt (tym razem bardziej owalny niż trapezowaty), przygotowując się do ustrzelenia jakiegoś miejsca. Skup się, Patrycja. Dobra, miejsce namierzone. I teraz – jedno mocne, zdecydowane stuknięcie w ekran – chwila niepewności – i jest! Jest! Jest, skubany! Udało się, choć sama w to już nie wierzyłam! Stuknięte przeze mnie miejsce nie tylko nie zmieniło koloru na biały, ale – o dziwo – zniknęło mi z oczu, a mój dzielny telefon zaczął mielić jakieś dane. Po chwili na jego ekranie ukazała się prośba o potwierdzenie danych, wybranie sposobu płatności i upragniony przycisk „kup bilet”, „przejdź do płatności” czy jakoś tak. Znajdowałam się już wówczas w fazie uczestnika programu „Milionerzy”, który odpowiada na ostatnie pytanie, ale nie jest pewien, czy zna dobra odpowiedź i korzysta z opcji 50/50. U mnie było też 50/50: mogło mnie wywalić z systemu, bo strona ebilet.pl mogła nie wytrzymać naporu fanów Mendesa, ale mogło mi się też udać. I udało się! Drżącą ręką stuknęłam we właściwe okienko, potwierdziłam co trzeba i pozwoliłam telefonowi znów przemielić jakieś dane. Uff, teraz już łatwizna – został tylko przelew i po krzyku. I pewnie byłaby to łatwizna, gdyby nie 4 telefony Ani, która wstrzeliła sie centralnie w trakcie robienia przelewu i wstukiwania kodów. Kto czasem robi przelewy internetowe z telefonu potwierdzane kodami sms, ten wie, że tu liczy się refleks, trzeba działać szybko i spisać lub zapamiętać kod z smsa, zanim zniknie. Kochana córcia dorzuciła mi tu dodatkowe utrudnienia w postaci swoich telefonów, po zrzuceniu których otrzymywałam oczywiście sms od operatora informujący mnie o tym, kto właśnie próbował się do mnie dodzwonić (jakbym sama nie wiedziała!). Poczułam się jak w matni, w jakiejś telefoniczno-internetowo-biletowej matni. Ale jakimś cudem udało mi się z tej matni wydostać: cyferek w jednorazowym kodzie sms nie pomyliłam, system nie padł, Ania nie zadzwoniła piąty raz i przelew poszedł. Prawie natychmiast otrzymałam potwierdzenie mailem, że mi się udało. Że kupiłam ten upiorny bilet.
Była gdzieś tak 10.20, a ja mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą. Miałam wrażenie, że wzięłam właśnie udział w jakimś koszmarnie męczącym wyścigu, a nie zwyczajnym kupowaniu biletu przez internet. Co za czasy nastały! Ale udało się i z tego się trzeba cieszyć. Radość dziecka na wieść o sukcesie biletowym: bezcenna. Moja duma z własnej wirtualnej wirtuozerii: może nie bezcenna, ale wciąż spora. Poczułam się jak matka roku, która zrobiłaby dla swojego dziecka wszystko, nawet kupiłaby bilet dla wielu niemożliwy do kupienia.
Dobra reglamentowane z trudem zdobywane przez rodziców dla swych dzieci istniały od zawsze. Na przestrzeni lat przybierały różne formy, zależnie od czasów, sytuacji i okoliczności. W moim przypadku były to na przykład wymarzone czarne lakierki z Celapo: swoją drogą ciekawe, kto dziś jeszcze pamięta, co to było Celapo? Pamiętam też białe łyżwy figurowe, które dostałam jednego roku na Gwiazdkę. W tamtym czasie nie były to białe łyżwy, był to prawdziwy biały kruk! Teraz już wiem, co mogli czuć moi Rodzice widząc, jak zachwycam się z trudem zdobytymi lakierkami czy rzucam się na łyżwy, zdobyte po uruchomieniu wszystkich możliwych znajomości. Ten właśnie rodzaj radości i dumy poczułam drukując z takim trudem wyklikany przeze mnie bilet.
Tak, macierzyństwo dostarcza nie lada emocji. Nie zawsze są to emocje stuprocentowo pozytywne, za to skala ich intensywności wiele wynagradza. Ja na przykład już dawno tak nie podżyłam, jak podczas kupowania tych biletów… Niedziałające strony, nowe tropy, polowanie na ekranie smartfona na znikające miejsce: czegóż tam nie było! Sensacja goniła sensację. Bardzo ciekawe przeżycie. A miesiąc wcześniej nawet nie kojarzyłam, kim jest niejaki Shawn Mendes! W ten oto sposób jego krakowski koncert, który odbędzie się dopiero w kwietniu 2019, dostarczył mi niezapomnianych emocji już teraz, przy okazji dostarczył mi też tematu do niniejszego wpisu. Czegoż chcieć więcej? Shawn, już zawsze będziesz dla mnie Tym Shawnem – Tym-od-biletu. Podejrzewam, że większość fanek Shawna nie przeżyła takich emocji na żadnym koncercie jak ja, siedząc z telefonem w ręku i kupując bilet dla córki.
Jako post scriptum do mojego tekstu dodaję kilka komentarzy zamieszczonych w poście z fejsbukowego profilu ebilet.pl. Interesująca lektura. Pisownia oryginalna. Całość do przeczytania tutaj:
wyrzuciło mnie trzykrotnie po tym jak uzupełniłam wszystkie dane i chciałam zapłacić…ogólnie porażka
Kupno biletu na to wydarzenie jest niemożliwe? od godziny próbuję kupić bilet i za każdym razem wybija ze strony jak bilet znajdzie się już w koszyku-
to żart naprawdę teraz bilety chodzą po 4tys
Jestescie niepowazni. zdazylam zlapac 3 bilety. Kazdy wyrzucono przy platnosci… !!
Jaki jest sens publikować instrukcję kupowania biletów i gorąco zachęcać do zapoznania się z nią, a potem sprzedawać bilety całkowicie od niej abstrahując ? Trzeba było napisać w instrukcji, że jak chcesz ciemny człowieku kupić bilet – wejdz na fb i sprawdź linki, które opublikujemy zaraz po rozpoczęciu sprzedaży. Jeśli będziesz warował zgodnie z instrukcją na stronie wydarzenia, nie masz szans na zakup czegokolwiek. A już zasłanianie się problemami operatora internetowego, operatora platności itd. to jakiś żart.
ebilet zmiencie nazwe na XDbilet
Żenująca strona, o 10.00 wszystko siadło, to już nie pierwszy raz. Dalej nie wyciągacie wniosków. I obrywają Ci, którzy tylko tam pracują. Koniki wykupują bilety całą stertą, a uczciwi kupujący nie mają, żadnych szans. 3 godziny zmarnowałam na siedzenie i odświeżanie strony oraz ganianie znikających kropek na ekranie. Jakbym chciała sobie w coś pograć, to weszłabym na gry on line. KATASTROFA.