Karmię, bo lubię. I z wygody

“K” jak “karmienie piersią”. W moim osobistym słowniku jest to pojęcie obecne długoterminowo z okazji pojawiania się na świecie kolejnych dzieci. Ostatnio często natrafiam na różne dyskusje i afery związane głównie z publicznym karmieniem piersią, a w dodatku wczoraj dowiedziałam się, że 7 sierpnia kończy się Światowy Tydzień Karmienia Piersią. Plus sama zaliczam się obecnie do matek karmiących. Chyba nie potrzebuję wymieniać dodatkowych powodów, aby napisać parę słów o karmieniu?

 Nie będę tu jednak komentować sytuacji, kiedy karmiące panie są wypraszane z restauracji do toalety albo ktoś się na nie krzywo patrzy, kiedy w centrum handlowym rozsiadają się na ławce z oseskiem przy piersi.Nie zamierzam unosić się świętym oburzeniem. Nie uniosę się i nie oburzę, ponieważ przez 62 miesiące (tak mi wyszło…) karmienia czworga moich dzieci jedynymi osobami, które okazywały mi jako matce karmiącej wrogość – były właśnie moje dzieci. Wrogość tę okazywały mi na szczęście tylko w bardzo początkowym okresie karmienia, masakrując mój biedny biust.
Żarty żartami, ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że z karmieniem naturalnym nie jest u nas idealnie i że zdarza się szykanowanie kobiet karmiących. Ten temat zdecydowałam się jednak całkowicie zostawić odpowiednim osobom i instytucjom, z braku własnych doświadczeń w tym zakresie.

Moim zdaniem jeśli chodzi o karmienie piersią, to znacznie bardziej powszechny problem spotykamy nie w restauracjach czy innej przestrzeni publicznej. Spotykamy go w naszym sposobie mówienia i pisania o karmieniu naturalnym.
Oświeciło mnie w tej kwestii jakiś czas temu, kiedy rozmawiałam z będącą w ciąży z drugim dzieckiem znajomą na temat karmienia. Wpadła mnie odwiedzić i zobaczyć małą Zosię, która miała wtedy coś około miesiąca i oczywiście podczas naszej rozmowy się pożywiała. Znajoma zagaiła:

– Fajnie, że karmisz małą sama, ja się na pewno nie zdecyduję. Kiedy urodziłam Natalkę, przeżyłam w szpitalu koszmar, położne prawie zamieszkały przy moim łóżku, dziecko wyło 2 dni, ja też, a i tak te wszystkie męki i wysiłki na nic. Natalka po prostu wolała butelkę i tyle.

Na to ja, optymistyczna orędowniczka karmienia naturalnego, wyskoczyłam z zapewnieniami, że nie ma się co zarzekać, że dzieci są różne, przy jednym możesz mieć piersi jak kamień i kosmiczny nawał pokarmu, przy innym – męczyć się kilka dni z właściwym przystawieniem wyjącego dzieciaka do piersi (moje własne doświadczenia). I że u mnie też zawsze było cos nie tak z tym karmieniem, ale tylko na początku.

– Nie, nie, dziękuje bardzo, zresztą ja nigdy nie byłam typem matki Polki więc nie ma o czym gadać. – zakończyła temat znajoma

Dla przypomnienia Szanownym Czytelnikom: matka Polka w powszechnym rozumieniu to typ kobiety poświęcającej się dla rodziny (szczególnie potomstwa), w zasadzie to nie znającej świata poza tą rodziną. Hmm, pomyślałam sobie, znaczy się, że ja – matka czterech córek, które karmiłam piersią – muszę w jej oczach uchodzić za jakąś matkę Polkę do potegi entej, męczennicę poświęcającą swe młode (kiedyś) życie na ołtarzu Rodziny. Zastanowiłam się głęboko i po namyśle uznałam, że nie ma sensu mówić jej, jak jest naprawdę. I tak by mi nie uwierzyła, że karmiłam i karmię piersią, bo lubię. A dlaczego lubię? Bo jestem leniwa i nigdy nawet nie chciało mi się nauczyć pić moich dzieci z butelki. Bo karmienie piersią jest tanie. Bo szybciej schudniesz po ciąży, karmiąc piersią. Bo jest mi z tym po prostu wygodnie. Pewnie, że część tych argumentów można równie dobrze odnieść i do karmienia butelką, wszystko zależy od nastawienia i światopoglądu. Różnica polega na tym, że tylko do karmienia piersią jest doczepiona łatka matkopolkowania i poświęcenia. A to wielu kobietom źle się kojarzy i tego nie chce, dlatego też a priori odrzucają karmienie naturalne.

Kolejny przykład na powszechność mitu “karmienie=poświęcenie”? Proszę bardzo: przez dotychczasowe 14 lat bycia mamą miałam kontakt z wieloma lekarzami pediatrami. Kiedy w rozmowie z lekarzem/lekarką wypływał temat karmienia niemowlęcia i mówiłam, że karmię piersią, nieodmiennie słyszałam słowa podziwu i zachwytu nad moją postawą. Nie ma co, istna karmicielka-bohaterka, która poświęca się dla dziecka! Gdyby lekarki usłyszały, że karmię, bo mi tak wygodnie, pewnie zachwyty szybko by się skończyły.

W te same tony uderza prasa czy broszurki dotyczące żywienia niemowląt. O karmieniu piersią mówi się i pisze jako o “najlepszej rzeczy, którą matka może dać swojemu dziecku”. Zachęcając matki do karmienia naturalnego, cały czas powiela się teksty z “dawaniem tego, co najlepsze”, “zapewnianiu zdrowego startu”, “budowaniu odporności dziecka”. Ja wiem, że wszystko to prawda i że jest ważne, ale myślę, że zdecydowanie za mało akcentuje się wygodę matki związaną z karmieniem piersią. A w mojej ocenie ta wygoda jest kluczowa. Mówiąc w dużym skrócie: karmiłam wszystkie moje córki piersią przede wszystkim dlatego, że jest to wygodne, tanie i mi pasuje, a nie dlatego, że czułam potrzebę poświęcenia się dla moich dzieci i budowania ich odporności. Nawet gdyby w czasie, kiedy rodziłam dzieci, panował pogląd, że lepsze jest sztuczne mleko, i tak pewnie zdecydowałabym się na pierś. Z własnej wygody, a nie z poczucia obowiązku czy potrzeby poświęcenia. Nikt by mnie nie namówił na bujanie się z tabunem butelek, smoczków, sterylizatorów do butelek i życia w psychozie “zjadł/a tylko 120 ml zamiast przepisowych 200”, która – jak wiem – jest codziennością wielu mam.

 Droga Czytelniczko, kobieto-matko (albo kobieto-matko in spe)! Moje doświadczenie mi głośno mówi, że karmienie piersią nie jest udręką matki-męczennicy, myślącej tylko o dobru swego dziecka. No, ale jest to tylko moje doświadczenie. Jeśli Twoje mówi Ci coś innego –  przerzuć się czym prędzej na butelkę i nie miej żadnych obaw, że oto teraz dziecko będzie gorzej rosło, będzie nieodporne i takie tam. W końcu pisząca te słowa sama wyrosła na mleku z butelki, i to wyrosła nienajgorzej, a i z odpornością na choroby jest u niej całkiem nieźle.

Nie oszukujmy się, macierzyństwo wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i poświęceniami. Choć z tym karmieniem to akurat jest tak, że podczas gdy jedni postrzegają je jako nr 1 na liście wyrzeczeń i poświęceń wszech czasów – to mi kojarzy się ono z moją oraz dziecka wygodą. Z jedzeniem dla malucha będącym zawsze pod ręką, bez konieczności szukania butelek i odmierzania odpowiedniej ilości mieszanki mlecznej. Z błogim czasem, spędzonym na bezkarnym leniuchowaniu wraz z maluchem. Oraz z nadrabianiem zaległości w lekturze i serialach,

PS. Uprzedzając część komentarzy i uwag, które mogą się pojawić – tekst nie miał być obiektywny, uogólniający i uwzględniający wszystkie sytuacje (typu choroba, dziecka/matki, alergie, diety i inne) mające niebagatelny wpływ na przebieg karmienia piersią.

A oto zadowolona beneficjentka karmienia naturalnego Zosia. Tym razem z chrupkiem 😉