
Wspominałam kiedyś, że rok 2019 książkowo był dla mnie rokiem słabym. Pod innymi względami był to rok całkiem niezły – a w każdym razie lepszy, niż rok obecny – ale nie książkowo. Nie trafiły mi się żadne literackie olśnienia czy odkrycia, mało było książek dobrych, a na domiar złego – ulubieni autorzy często zawodzili. Powyższe na szczęście nie dotyczyło Jo Nesbo; jego „Nóż” jak zawsze wciągnął od pierwszych stron, zaskakiwał i jest w mojej ocenie jedną z lepszych książek w całej serii o Harrym Hole. Choć czy podobnie nie myślałam i nie pisałam już przy okazij „Pragnienia” czy „Policji”? W każdym razie – Nesbo to Nesbo, klasa sama w sobie, tu nie ma słabych punktów. No, może poza „Człowiekiem nietoperzem”, ale tę książkę już dawno autorowi wybaczyłam.
Za to, niestety, zawiódł Wojciech Chmielarz. Jego „Rana” jest w moim odczuciu powieścią słabą, jakby pisaną w pośpiechu, byle już tę historię zakończyć i wydać książkę. W ogóle moja sympatia do pisarstwa Chmielarza stale zmniejsza się od czasów „Żmijowiska” – pomimo powszechnych zachwytów nad tą powieścią, nigdy nie byłam jej wielką fanką. W tym roku mamy – używając marketingowego bełkotu – „nowość od Chmielarza”, czyli „Wyrwę”. Rzecz na pewno lepszą od „Rany”, ale cóż… wciąż uważam, że najlepszy Chmielarz – to Chmielarz z epoki „Cieni” (o pisarstwie Wojciecha Chmielarza pisałam tutaj).
Zawodem okazała się dla mnie również najnowsza książka Filipa Springera, który jest jednym z moich ulubionych piszących reporterów. Przeczytałam już niemalże wszystko, co Springer dotąd napisał (teraz czytam niedawno wznowione „13 pięter” – lektura przejmująca) i były to książki dobre lub bardzo dobre. „Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz” było więc sporym zawodem. Podejrzewam, że Springera ciągnie w stronę czegoś innego, zmiany stylu, może jako pisarz planuje zwrot w stronę prozy? Dostrzegam i doceniam ciekawą konstrukcję książki, koncept wydania jej razem z powieścią Axla Sandemosego (lekturę której sobie już darowałam), doceniam wnikliwy research. Ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że te rozważania o Jante, o skandynawskim pojmowaniu rzeczywistości, obcych, są mocno naciągane i jakby tak książkę odrzeć ze skandynawskiej otoczki – to wiele nie zostanie.
Ale do rzeczy, bo przecież mamy już od kilku miesięcy rok 2020. Jaki ten rok jest – każdy widzi, lekko nie jest, ale książkowo zdecydowanie lepiej niż w 2019. Tak, jeśli miałabym szukać jakichkolwiek plusów roku 2020, to jest to niezła czytelnicza passa . Przy czym – jak to bywa w moim przypadku – nie mam tu na myśli samych nowości, tylko książki, które aktualnie czytam.
Z dobrych książek, które ostatnio czytałam, na prowadzenie wysuwa się literatura faktu: „Nowohucka telenowela” Renaty Radłowskiej, „Nie zdążę” Olgi Gitkiewicz czy „Źle urodzone” wspomnianego już Springera. Wszystko to są pozycje bardzo dobre i godne uwagi, ale do pełni czytelniczego szczęścia potrzebuję fikcji, a już najlepiej – dobrego kryminału. I tu na scenę wkracza Jędrzej Pasierski ze swoją serią o komisarz Ninie Warwiłow. I o ile zdjęcie ilustrujące dzisiejszy tekst może Was nieco wprowadzać w błąd sugerując, że wypoczywam właśnie na jakiejś chorwackiej plaży (a to niestety tylko taras przy domu w małopolskiej wsi…), to już uwiecznione na tymże zdjęciu książki Pasierskiego niczego nie udają. Nie silą się na bycie „kontynuacją serii X” czy „rewelacyjnymi kryminałami w stylu Y” – to są po prostu dobre powieści, tylko tyle i aż tyle.
Zachęconą opinią przyjaciólki jakiś czas temu kupiłam wszystkie 3 tomy i łyknęłam je w kilka dni (co biorąc pod uwagę mój tryb życia jest sporym wyczynem). O czym są te książki? Ciężko jest pisać o kryminałach bez spoilerów, ale spróbuję: otwierającym serię „Domu bez klamek” mamy kilka morderstw popełnionych w przeznaczonym do likwidacji szpitalu psychiatrycznym, zlokalizowanym w miejscowości o mocno niepasującej do charakteru placówki nazwie – Weseliska. Mamy także tropienie wątków ze skrzętnie ukrywanej przeszłości bohaterów, przy okazji poznajemy też nieco przeszłość samej komisarz Warwiłow. Akcja tomu drugiego, „Roztopów”, toczy się w Beskidzie Niskim: nie mamy tu aż tak wielu rozbudowanych wątków, jak w „Domu…”, akcja jest oszczędniejsza, ale atmosfera cały czas pozostaje mocno napięta. Pojawiają się też wątki dotyczące niechlubnej przeszłości regionu (wysiedleń i prześladowań Łemków) i spora galeria lokalnych outsiderów. W mojej ocenie „Roztopy” to najlepsza część serii, ale i część najnowsza, „Czerwony świt”, jest godna uwagi. Osią tej powieści jest śledztwo dotyczące śmierci aktorki-celebrytki; poznajemy środowisko młodej „warszawki” i dalsze komplikacje życiowe Niny Warwiłow.
Wszystkie trzy części czytało mi się bardzo dobrze, bohaterkę zdążyłam już polubić, a nawet sprawdzić, jak brzmi słuchana przez nią regularnie Aimee Mann (nie moja bajka), której wcześniej nie kojarzyłam. Po przeczytaniu całej serii pomyślałam sobie w pierwszej chwili: no ok, czyta się dobrze, ale te książki są w gruncie rzeczy mocno schematyczne, nic nadzwyczajnego… No bo popatrzcie: seria o Ninie Warwiłow to kolejna seria kryminalna, której bohaterem/bohaterką jest policjant/policjantka sterany życiem i służbą, działający może i poza przyjętmi układami i regułami, ale zawsze w imię rozwikłania trudnej sprawy. Dorzucone mamy też obowiązkowe komplikacje w życiu prywatnym, żeby Nina Warwiłow nie miała za dobrze, oraz pewien nieoczywisty urok osobisty, żeby nie miała aż tak źle. Postać Warwiłow wydaje się nie wychodzić poza ramy oklepanego schematu, ale w moim odczuciu wyróżnia się ona – na plus – spośród innych bohaterek podobnych powieści. Żeby nie zdradzać za wiele – Nina i w życiu prywatnym, i zawodowym jest postacią dość wyobcowaną, także pod względem pochodzenia. Owszem, u jej boku pojawiają się mężczyźni i związki, ale wciąż jest to życie samotne, nawet jeśli z kimś – to raczej obok. Zawodowo Warwiłow także jest mocno osamotniona, nie licząc wiernego współpracownika Chodkowskiego: działa w środowisku wybitnie męskim, przesyconym stereotypami, pełnym napięć i szowinistycznych odzywek. Lekceważące teksty, niepoważne traktowanie i niedwuznaczne aluzje to coś, z czym Nina spotyka się bardzo często. Czy z tym wszystkim walczy? Na swój sposób tak – ale nie rzuca się z motyką na słońce, częściej działa „z przyczajki”, wykorzystując słabości przeciwników i w sposób bezwględny wytykając im błędy. Już sam fakt trwania w takim otoczeniu, latami, oraz odnoszenia w tym środowisku sukcesów zawodowych budzi szacunek.
Komisarz Warwiłow nie jest przedstawiana jako jakaś gwiazda komendy, wybijająca się na tle policyjnych obiboków, jak to często w tego typu książkach bywa. Owszem, jest dobra, ale dobrych, sprawnych policjantów jest w powieściach Pasierskiego więcej; Warwiłow wyróżnia się tym, że jest dociekliwa, szybka i nie odpuszcza. Jeśli chcemy szukać w jej postaci rysów superheroski, to jest to superheroska jak większość z nas: czyli ktoś, kto jakoś tam próbuje radzić sobie z codziennością, zmęczeniem i problemami w życiu rodzinnym i uczuciowym. Z zainteresowaniem wyłapywałam też nienachalnie obecne w książkach Pasierskiego wątki dotyczące sytuacji kobiet w typowo męskim środowisku zwodowym, zderzania się ze szklanym sufitem, trudności związanych z łączeniem pracy zawodowej z… Nie napiszę z czym, żeby nie zdradzać! Tak czy inaczej – poruszając się w obrębie dobrze znanego schematu Pasierski stworzył ciekawą bohaterkę, z „rozwojowym” życiem rodzinno-osobistym. Jest też twórcą licznych świetnie zarysowanych postaci drugoplanowych, co bardzo w jego książkach cenię. W „Domu bez klamek” taką perełką z drugiego planu jest choćby kryminalista Kalina: fragmenty opisujące spotkania z Kaliną są jednymi z moich ulubionych w całej powieści. W „Roztopach” mamy zbliżającego się do emerytury policjanta Karpiuka z Gorlic, którego życiorys zawodowy oraz życie rodzinne okazują się znacznie bardziej pogmatwane, niż może się to wydawać na pierwszy rzut oka. W „Czerwonym świcie” poznajemy kilku bohaterów reprezentujących warszawskie grono freelancerów łamane przez hipsterów, z pozoru – dobrze sytuowanych luzaków, cieszących się życiem i młodością. W rzeczywistości i ten luz, i to dobre sytuowanie oraz radość życia okazują się być pozorne.
Cechą wspólną większości bohaterów powieści Pasierskiego, nieważne, czy z pierwszego, czy z dalszego planu, jest zmaganie się z jakimiś tajemnicami i trudnościami. W pewnym momencie problemy te zaczynają tak mocno komplikować postaciom życie, że wszystko wydaje się zmierzać (lub faktycznie zmierza) do katastrofy. Komplikacjami tymi mogą być problemy finansowe, źle ulokowane uczucia, traumatyczne dzieciństwo, tragedie rodzinne. Dodam, że do grona bohaterów dotkniętych takimi właśnie problemami należy przede wszystkim sama główna bohaterka.
Choć tematyka chwilami jest trudna i niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny, styl Pasierskiego nie przytłacza i dlatego całość jest strawna. W książkach autora „Roztopów” nie spotkamy męczących dłużyzn, pseudopsychologicznych analiz postępowania mordercy ani opisów ciężkich rozkmin głównych bohaterów. Co nie znaczy, że ci ich nie mają – z tym, że autor nadaje tym przemyśleniom formę raczej lapidarną, jak choćby w tym fragmencie: „Przebywała na nieznanym, prawie obcym terytorium i potrzebowała wykrzesać z siebie sto dwadzieścia procent normy. Tymczasem zdążyła zaspać, najebać się, a do przeszukania przystąpić nieprzygotowana” („Roztopy”, s. 105).
Sztuczności i przesady tu nie uświadczymy. Kryminalne intrygi nie są przekombinowane, są za to wiarygodne i na tyle pogmatwane, żeby czytelnikowi nie był latwo odgadnąć, kto zabił. Realizm widoczny jest też w sferze stricte kryminalnej: u Pasierskiego morderstwa nie przypominają wyszukanych kompozycji a la martwa natura, są opisane oszczędnie. Ale żeby tak całkiem autorowi nie słodzić, to owszem, jest jedna rzecz, do której mogłabym się przyczepić, jeśli już koniecznie musiałabym coś znaleźć: są to mikroprzebłyski grafomaństwa. Ale takie naprawdę mikro, czyli na przykład w ilości dwóch zdań na całą powieść. Niemniej jednak – odbiegają charakterem od poziomu reszty, dlatego mnie uwierały. Te małe zgrzyty stanowią przysłowiową łyżkę dziegciu w mojej bardzo przychylnej ocenie pisarstwa Pasierskiego. Co ciekawe, większość tych grafomańskich zgrzytów pojawia się w scenach damsko-męskich: „Przez moment chciała za nim pobiec. (..) Poczuć dotyk stwardniałych pracą dłoni na swoich piersiach i brzuchu, a po wszystkim zasnąć w jego ramionach („Roztopy”, s. 263) albo: „Nie opierała się, kiedy przywarł wargami do jej ust” („Dom bez klamek”, s. 197); “(…) zamiast policzka podała mu usta. Złożył na nich pocałunek, od którego zabrakło jej tchu” (“Czerwony świt, s. 120). W powieściach o Ninie Warwiłow mężczyzna „przywiera wargami do ust kobiety”, a jedna z bohaterek podczas suto zakrapianej imprezy w chwili słabości „spoczywa na sofie”. („Czerwony świt”, s. 17). Klimat trochę jak z harlequinów.
Mimo wszystko – kiedy tak czytam to, co piszę o powieściach Pasierskiego, to na plan pierwszy wysuwają mi się takie pojęcia jak realizm, brak przesady i wiarygodność. OK, sceny, nazwijmy to – erotyczne biją nieco po oczach tymi „stwardniałymi pracą rękami” i „podawaniem ust”, ale i tak stylowy realizm to jedna z cech wybijających się na prowadzenie w tych powieściach. Pasuje mi też, że autor nie kreuje się na kogoś w rodzaju głosu pokolenia, nie wrzuca uogólnień, które w zamyśle mają być charakterystyką epoki, a w rzeczywistości irytują czytelnika, bo na kilometr trącą wymądrzaniem się. Nie wyczuwam tu zapędów do przesadnych kombinacji – i bardzo dobrze, bo przesada i brak wiarygodności to w mojej ocenie zasadnicze literackie minusy, nie tylko w powieściach kryminalnych*.
W serii o Ninie Warwiłow – poza drobiazgami – nie znajduję minusów. Jeśli szukacie ciekawego autora, który umie stworzyć w swoich książkach interesujący świat, realistycznych bohaterów, a w dodatku potrafi to wszystko dobrze i wciągająco opisać – polecam Jędrzeja Pasierskiego. Na wakacje i nie tylko. Cała seria dobra, a „Roztopy” to książka z gatunku zarywaczy nocy. Trzymam więc za autora „Roztopów” kciuki i mocno kibicuję jego pisarskiej karierze. Oraz mam nadzieję, że już wkrótce Nina Warwiłow ruszy tropem kolejnego zabójcy.
PS. A ja, jak tylko skończę „13 pięter”, rzucam się na „Kwestię ceny” Miłoszewskiego. Mimo że opinie Ukochanego Męża, który tę powieść już przeczytał, nie są jakieś przesadnie dobre , to i tak uważam, że lepszy jakokolwiek nowy Miłoszewski, niż żaden.
* Tak się akurat złożyło, że tuż przed lekturą książek o Ninie Warwiłow przeczytałam „Boską proporcję” Piotra Borlika, inny niedawny debiut kryminalny. I myślę, że właśnie brak wiarygodności był tym, co tak mocno irytowało mnie w „Boskiej proporcji”, powieści w moim odczuciu bardzo przekombinowanej. Sztuczności jest tam na hektolitry, począwszy od wydumanego wątku głównego, przez opisy miejsc zbrodni, a skończywszy na całej relacji głównych bohaterów (policjantka Agata Stec i jej brat Artur Kamiński, wzięty psychoterapeuta). To tak na margnesie, jakbyście chcieli Borlika poczytać lub już poczytaliście i chcecie na ten temat podyskutować 😉.