W zeszły czwartek siedziałyśmy sobie z Alą przy stole. Ala zmagała się z jednymi z ostatnich w tym sezonie zadań z matematyki, a ja wymyślałam jej kilka dodatkowych przykładów typu: 168-79. Kolejne nudne popołudnie w trakcie roku szkolnego. Tak sobie siedziałyśmy, każda zajęta swoją kartką, a tu nagle coś dziwnie stuknęło w okno. I znowu: stuka i stuka. Patrzymy z Alą w stronę okna, czyli jakieś dwa metry od stołu, przy którym siedzę, i w pierwszej chwili nie widzimy nic. To znaczy widzimy kwiatek na parapecie wewnętrznym i kwiatki na parapecie zewnętrznym, le dopiero po chwili dostrzegamy, że coś się tam się rusza między kwiatkami (tymi na zewnątrz). Autorem stukania okazał się podlot dzwońca: przysiadł sobie wśród surfinii i najwyraźniej czegoś od nas chciał, bo walił dziobem w szybę całkiem intensywnie. Podobijał się tak dłuższą chwilę i widocznie w końcu uznał, że to działanie bez sensu – więc odleciał.
W ostatnich tygodniach przeżywamy prawdziwy nalot podlotów. Nasze drzewa, trawnik, a przede wszystkim karmnik i okolice stały się areną wkraczania do dorosłości młodych dzwońców, szpaków i sierpówek. Samo słowo „podlot” brzmi nieco dziwnie i kiedy usłyszałam je po raz pierwszy, byłam przekonana, że oznacza po prostu bardzo wyrośniętego podlotka. W rzeczywistości jest nieco inaczej i mianem podlota określa się ptaki, które właśnie opuściły gniazda i uczą się życia na własną rękę (o ile stwierdzenie to ma zastosowanie w przypadku ptaków…). Choć cały czas są jeszcze pod czujnym okiem swych rodziców i są przez nich jeszcze karmione – to dość szybko się usamodzielniają. Podlot lata jeszcze dość nieporadnie, jest dość powolny, trochę niezgrabny, często jego upierzenie różni się od tego, które posiada rodzic i często jest wciąż jeszcze uroczo puchaty. Takie ucieleśnienie stereotypowego obrazu słodkiego pisklaczka. O, trochę jak ten młodziak przesiadujący na orzechu sąsiadów:
Obserwowanie zachowania podlotów i ich ptasich rodziców to dość ciekawe zajęcie. Oczywiście podloty, jak na młodzież przystało, zachowują się zupełnie inaczej niż dorośli. Kilka dni temu miałam okazję podglądać i posłuchać szpaka, który strasznie się wydarł, kiedy tylko szpak-rodzic odleciał kawałek i przysiadł kilka gałęzi dalej. Młody się darł, ale rodzic jakoś specjalnie się do dziecka nie spieszył, ot, rozglądał się po okolicy (czytaj: naszym podjeździe). Podarł się, podarł, aż w końcu i podlot, i rodzic odlecieli kilkadziesiąt metrów dalej. Podlot oczywiście nieporadnie.
Jakiś czas temu wrzuciłam na mój fejsbukowy profil zdjęcie podlota dzwońca, któremu się u nas chyba podobało, bo przez mniej więcej tydzień był regularnym gościem na naszym ogrodzeniu. Nasz dzwoniec był jakoś wybitnie wyluzowany. Starzy znikali, a ten tylko beznamiętnie jadł pestki słonecznika zmiski, którą nieopatrznie zostawiłam na tarasie. Siedział i jadł. Często przysypiał na ogrodzeniu. Nieco się ożywiał, kiedy mama/tata wracali. Sygnalizował wtedy głośnym i długim piskiem, że jest, czeka i (zapewne) się cieszy z powrotu rodzica.
Udało mi się zrobić kilka zdjęć temu właśnie dzwońcowi z rodzicem, jak sobie przysiadali na pobliskiej brzozie. Wyglądali razem dość komicznie, trochę jakby stary strzelił focha, a młody za coś tam rodzica przepraszał, doskakiwał do niego, ten odlatywał, i tak w kółko. Niby wiem, że ptaki opiekują się swymi młodymi, ba, są w stanie oddać życie broniąc potomstwa, ale te wszystkie zaobserwowane ptasie zachowania jakoś tak mi bardziej wyglądają na obojętność. Może inaczej w ptasim świecie się nie da? Jak by nie patrzeć – przed końcem lata większość ptaków będzie mieć jeszcze kolejne lęgi i kolejne młode do wykarmienia.
Podloty stanowią bardzo wdzięczny obiekt do obserwacji i fotografowania, ale niech Was nie zwiedzie ich słodziakowaty wygląd. Tak naprawdę każdy taki puchaty ptaszek ma przerąbane, czyhają na niego przeróżne niebezpieczeństwa: jest łatwym łupem dla wszystkich okolicznych drapieżników; mogą go „uratować” nieświadomi ludzie i w efekcie zabrać spod opieki rodziców; wreszcie – może nie przeżyć zderzenia ze zwykłą szybą… Sama rok temu byłam bliska zabrania znalezionej koło szkoły moich dzieci młodej zięby, która – jak mi się wydawało – wypadła z gniazda. Na szczęście w porę zobaczyłam dorosłą ziębę, która opiekowała się dorastającym potomstwem, i ptaszka w końcu nie zabrałam. A pokusa była wielka, bo człowiekowi się wydaje, że zabierając takiego malucha postępuje właściwie, że wręcz ratuje mu życie. Do tego podloty są dość powolne i mniej płochliwe niż dorosłe ptaki, więc zabrać takiego delikwenta jest dość łatwo.
Kiedy wypatrzyłyśmy pod domem młode dzwońce, Zuza z Alą oczywiście zabrały się od razu za organizowania pomocy i chciały ptaki zabrać, bo „mamo, mamo, one chyba wypadły z gniazda”. Kiedy wyjaśniłam sprawę i pokazałam, że rodzice się nimi wciąż opiekują, a z gniazda nie wypadły, tylko są już na gniazdo za duże, zostawiły naszym dzwońcom wodę w pojemniku, słonecznik oraz znalezione pod wiatą stare gniazdo po kopciuszkach („mogą mieć u nas nowe gniazdo”). Nie wiem, czy dzwońce z zestawu ratunkowego skorzystały, w każdym razie po jakimś czasie woda i słonecznik zniknęły, a gniazdko jak leżało, tak leży.
Przy okazji pisania o podlotach, które są jeszcze dość nieporadne, o niebezpieczeństwach, które im grożą ze strony natury i nas samych, warto wspomnieć o jeszcze jednej istotnej kwestii. Sporo mówi się o tym, jak śmiertelnie niebezpieczne są dla ptaków koty oraz ekrany akustyczne. Mało niestety słychać o niebezpieczeństwie według mnie znacznie większym, tym większym, że bardziej powszechnym: mówię tu o przeszkleniach w naszych oknach i drzwiach, często ogromnych. Jeśli porównalibyśmy powierzchnię ekranów z powierzchnią szyb okiennych i balkonowych w jednym choćby województwie, to jestem pewna, że powierzchnia szyb okazałaby się wielokrotnie większa. Ptaki bardzo często stają się ofiarami naszych szyb, czego sama niestety byłam kilkukrotnie świadkiem. Dobrze, że duża część takich zderzeń kończy się tylko czasowym „zamroczeniem” ptaka. Z naszymi drzwiami balkonowymi zderzały się już gile, dzięcioły, pełzacze, kosy, szpaki, sikorki, czyżyki… Kilka razy zdarzyło się nam cucić ptaszka po takim zderzeniu, na szczęście z sukcesem, ale dwa ptaki zderzenia z szybą niestety nie przeżyły.
Na zdjęciu pełzacz (chyba ogrodowy) dochodzi do siebie po walnięciu w szybę; na szczęście tu wszystko skończyło się dobrze, ptaszek wkrótce odleciał, zostawiając po sobie jedynie widoczny na zdjęciu ślad swej bytności:
Przypuszczam, że nasz dom nie jest jedynym w okolicy, który nieświadomie spowodował śmierć ptaka. Najgorzej pod tym względem jest wiosną i latem, kiedy pojawiają się podloty, bo to one często padają ofiarami szyb. Problem staje się tym poważniejszy, że od kilku lat utrzymuje się moda na domy z wielkimi przeszkleniami, które – niczym nieosłonięte – są dla ptaków wielkim zagrożeniem. Z doświadczenia wiem, że naklejanie naklejek z ciemnym ptakiem-drapieżnikiem niespecjalnie działa, ale zupełnie przypadkowo odkryłam lepszy sposób. U nas znacznie skuteczniejsze niz różne naklejki, sztuczne ptaki itp. okaząło się zwykłe przysłonięcie okien. Nie trzeba od razu montować rolet czy żaluzji, wystarczy częściowe przysłonięcie okien i inne większych przeszkleń. Mamy jasne, przepuszczające światło zasłony i częsciowe przysłanianie okren balkonowych wystarczyło, żeby wyeliminowac problem ptasich kolizji z szybami. Sposób prosty, tani i co najważniejsze – skuteczny.
Ptaki mają u nas chyba niezłe warunki, bo już kolejne pokolenie kopciuszków i mazurków dorasta w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, a podloty dzwońców w sezonie wiosenno-letnim stale goszczą na naszej brzozie. Utrzymywanie tego przyjaznego ptakom otoczenia wiele wysiłku nie kosztuje: chodzi tylko o przysłonięcie okien, niewyganianie gniazdujących rudzików i kopciuszków spod wiaty i mazurków ze szczytu dachu. Wysiłek żaden – a przyjemność z podglądania ptasiego życia ogromna.