Pasja przez duże “p” i hobby przez małe “h”

 

Jako rekruterowi zdarzało mi się w przeszłości współpracować z managerami, którzy zaczynali lekturę życiorysów potencjalnych pracowników punktu pod tytułem „zainteresowania”. Czasem pojawiały się prawdziwe perełki typu wyprawy wysokogórskie z towarzyszeniem domowych gryzoni czy fascynacja koreańskimi grami planszowymi*. Nie zawsze było aż tak frapująco, ale po dłuższym przyglądaniu się zainteresowaniom innych wymienionymi w życiorysach, nasunęła mi się smutna refleksja na własny temat. Gdyby tak hipotetycznie przyjąć posiadanie pasji jako główne kryterium selekcji kandydatów do pracy – mnie samej nikt nawet nie zaprosiłby na żadne spotkanie rekrutacyjne. Cóż my tu bowiem w moim CV mamy w podpunkcie „zainteresowania”? Bida z nędzą i nudą: pływanie, książki (szczególnie powieści kryminalne), podróże (dalekie i bliskie). Niezbyt oryginalnie, prawda? I w dodatku żadnych śladów prawdziwej pasji…

Trochę mnie to moje przeciętniactwo uwierało i nękana własnym zdiagnozowanym brakiem pasji zagadnęłam jednego z owych managerów, dlaczego zwraca szczególną uwagę na ten właśnie aspekt życiorysów potencjalnych współpracowników. Odpowiedź była dla mnie druzgocąca:

– Jak to, dlaczego jest ważne, żeby mieć pasję: pasja sprawia, że mamy odskocznię od życia codziennego, coś ekstra, co nam sprawia frajdę, w czym się realizujemy. A tak poza tym, ilu ciekawych rzeczy się można dowiedzieć od innych ludzi, rozmawiając o ich pasjach! No, po prostu – warto się otaczać takimi ludźmi.

Wychodzi na to, że nie mając pasji – nie mam odskoczni, nie realizuję się i nie wypowiadam się tak ciekawie, jak bym mogła, pasję posiadając. Czyli w sumie to nie warto się mną otaczać. Źle, bardzo źle. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że człowiek taki jak ja – bez pasji – jest zewsząd atakowany dowodami pasji innych ludzi. Wystarczy zerknąć na Facebooka czy Instagram, żeby się zdołować. Cóż my tu mamy: ci byli na żaglach, wrzucili zdjęcia; tamci sami zbudowali wędzarnię, a teraz się biorą za cydrownię; o proszę, tu kolega przebiegł maraton; koleżanka wrzuca zdjęcia ogrodu, który sama zaprojektowała i posadziła. Na dokładkę dorzućmy jeszcze wywiad ze znanym aktorem i przykre dla mnie jako kobiety bez pasji wyznanie: „Jak się zakochać, to tylko w kobiecie z pasją”. Po lekturze podobnych relacji i wyznań osoby o słabszej konstrukcji psychicznej mogą wpaść w kompleksy lub zacząć na siłę szukać czegoś, co mogłoby stać się ich wielką pasją. Bo jest chyba trochę tak, że ludzie z pasją są postrzegani jako atrakcyjniejsi niż my, te bidoki bez pasji: mają co pokazać światu i świat to docenia. Posiadanie pasji jest często utożsamiane z byciem ekspertem w jakiejś dziedzinie, a to już jest coś, czym nie tylko można pochwalić się online czy podczas spotkania towarzyskiego, ale zacząć zarabiać i przekuć pasję w dochodowe zajęcie.

A ja co? Biegam, ale nie dlatego, żeby zaliczyć koronę maratonów i publikować swoje życiówki; gotowanie to dla mnie raczej życiowy przymus w postaci rosołu niż wysublimowane ceviche; na nartach jeżdżę bardzo amatorsko; że nie wspomnę już o całkowitym braku takich użytecznych pasji, na których można by kiedyś zacząć zarabiać jak szydełkowanie, malowanie, ogrodnictwo, i tak dalej. Nie chodzi o to, że nie mam teraz czasu na zajmowanie się tym, co mnie tak naprawdę interesuje, kwestia pasji zawsze u mnie kulała. Grałam kiedyś na gitarze – było tak dawno temu, że teraz nawet chwytu C poprawnie na gryfie nie chwycę; w szkole podstawowej chodziłam na zajęcia plastyczne, no i na tym cała sprawa się skończyła, teraz prędzej pomaluję ścianę niż poprawnie narysuję konia; nie zdobyłam jak dotąd wiedzy eksperckiej w dziedzinie szczepień, choć mam czworo dzieci; ostatnio zainteresowałam się ornitologią, ale nie do tego stopnia, żeby jechać w odległe rejony Polski w celu podglądania krasek.

Można podsumować – wszystko pobieżnie, po łepkach, słomiany zapał. Zabieram się za różne rzeczy, ale za nic porządnie. Może i tak, choć według mnie raczej jest tak, że nie czuję potrzeby oddawania się jakiejś jednej, wielkiej pasji. W tej dziedzinie pozostanę pewnie przeciętniakiem, który jeździ amatorsko na nartach i czyta kryminały.

Choć gdyby los planował kiedyś zesłać na mnie łaskę pasji, byłoby miło, gdyby było to coś w guście pasji Wisławy Szymborskiej. Takie kolaże na przykład. Mój ulubiony kolaż widnieje na zdjęciu poniżej, pochodzi z książki Michała Rusinka „Nic zwyczajnego”. Rusinek opisuje w niej, jak pani Wisława raz do roku „bywała artystką” i przez kilka listopadowych dni zajmowała się tylko tworzeniem swoich wyklejanek, wykorzystując do tego wycinki z gazet i magazynów. Tak przez około 40 lat. Pasja jak dla mnie idealna: niedroga, oryginalna, można poczuć się artystą, a do tego efekty są całkiem zabawne. Mam nadzieję, że nie tylko noblistkom trafiają się takie pasje.

No, ale dopóki nic podobnego w moim życiu się nie pojawi, pozostają mi wszystkie moje hobby przez małe „h”. W sumie to nie żyje mi się z nimi źle: kryminał przeczytam, trochę pobiegam, trochę popływam, a w razie potrzeby odnowię komodę i odróżnię raniuszka od słowika.

*wszystkie wymienione tu przez mnie pasje/hobby są oczywiście zmyślone dla potrzeb tego tekstu