Pierwszy rok z życia matki. Po raz czwarty

W lipcu mija rok od chwili, kiedy zostałam mamą po raz czwarty. Ten raz był pod wieloma względami inny niż poprzednie, przede wszystkim dlatego, że moja trzecia córka, Ala, urodziła się osiem lat temu. Macierzyństwo mamy starszych dzieci to coś zupełnie innego niż bycie mamą noworodka i trzy- lub sześciolatki. Oczywiście pewne sprawy są niezmienne: kiedy rok temu pierwszy raz spojrzałam w zapuchnięte oczka mojej nowo narodzonej córeczki poczułam to samo, dobrze mi znane uczucie rozpłynięcia się ze szczęścia.

A oto mój “pierwszy rok z życia matki czwartej córki” w skrócie:

Lipiec 2015: Skoro mówię o byciu matką, trzeba zacząć od porodu. Nie będę się jednak wdawać w szczegóły, bo mój blog nie jest z gatunku tych ekshibicjonistycznych. Powiem tylko, że wszyscy ci, którzy mi mówili, że “przy czwartym to nawet nie zauważę kiedy urodzę”, mylili się. Zauważyłam. Może poniekąd dlatego, że teraz rodziłam w innym szpitalu, poprzednio moje dzieci przychodziły na świat w szpitalu MSWiA w Krakowie. Rok czy dwa lata temu tamtejszy oddział położniczy został zlikwidowany, a szkoda…. Był to kameralny oddział, wprawdzie bez telewizorów w salach, kolorowych zasłonek i innych bajerów, ale za to ze wspaniałym personelem.
Rok temu rodziłam w wielkim położniczym molochu, i choć nie mogę powiedzieć złego słowa o lekarzach i położnych z porodówki, to na oddziale poporodowym panowała atmosfera raczej nieprzyjazna. Czasem miałam wrażenie, że jedyną osobą życzliwą mamom była tam sympatyczna pani salowa.

Sierpień 2015: Wychodzę ze szpitala standardowo, po paru dniach, i jakoś próbuję się ogarnąć w nowej sytuacji. W Polsce panują tropikalne upały, a ja, upocona, zmagam się z poporodową klasyką: nadmiarem pokarmu i znienawidzoną przede mnie pielęgnacja pępka. W szpitalu zalecili pielęgnację pepka Octeniseptem, więc psikamy kilka razy dziennie, osuszamy i wietrzymy. Przeklęty pepek traktowany nowoczesną psikaczką jakoś nie chce odpadać, i po 2 tygodniach, po naradzie z miejscową pania położną, kupuję spirytus. W końcu – po miesiącu!! – dziad wreszcie odpada.

Wrzesień 2015: 1 września – koniec laby, starsze dzieci wracają do szkoły, a raczej szkół. Idziemy wszystkie na rozpoczęcie roku szkolnego, Zosię rozkopująca kocyk w wózku oglądają wszystkie znajome mamy, dzieci, nauczycielki, a nawet paru znajomych tatusiów.
Starsze córki kłócą się o to, która ma wieźć wózek z małą. Zanosi się na to, że tym razem problem zazdrości o młodsze rodzeństwo nawet nie zaistnieje.

Październik 2015: Z Zosią pod pachą jeżdżę, gdzie trzeba, przywożę, kogo trzeba. Grafik zajęć dziewczynek w szkole muzycznej jest momentami logistycznym wyzwaniem, ale liczę na to, że Zosia w fazie prenatalnej pokochała muzykę i nie będzie się drzeć podczas lekcji pianina czy skrzypiec.
Staram się w miarę możliwości skorelować rytm jej drzemek z końcem lekcji Ali i popołudniowymi zajęciami w szkole muzycznej wszystkich trzech dziewczynek. W sytuacjach awaryjnych mogę liczyć na zaprzyjaźnione mamy z sąsiedztwa, i jest to pomoc bezcenna.

Listopad 2015: Z nostalgią wspominam te nudne, dłużące się wieczory, kiedy starsze dziewczynki były malutkie, a my mieszkaliśmy na krakowskim osiedlu Azory… To męczące siedzenie w domu, kiedy na zewnątrz panowała listopadowa plucha i ciemności, i oczekiwanie, aż Ukochany Mąż wróci z pracy i będzie można wyjść choć na chwilę do sklepu (samej).
Ten listopad mija mi jak z bicza strzelił, kiszenia się w domu nie ma nawet za grosz. Jest za to sporo atrakcji: główna to wyjazd Męża na 2 tygodnie. Już pierwszego dnia po jego wyjeździe psuje się zamek w drzwiach i nie mam jak dostać się do domu. Szczęśliwie pan ślusarz za jedyne kilkaset złotych rozwiązuje ten problem.
Na kilka dni przybywa z odsieczą Mama i czasowo rozwiązuje równie poważny problem wieczornego przywożenia dzieci ze szkoły muzycznej.

Grudzień 2015: Zapoznaję się z aktualnym schematem dotyczącym rozszerzania diety niemowlęcia. Wygląda na to, że teraz znowu powinno się karmić tylko mlekiem przez pierwsze 6 miesięcy (tak zalecano 14 lat temu, kiedy urodziła się Ania, ale 11 lat temu – przy Zuzce – zalecali mniej więcej 4 miesięce). Gluten już nie jest taki be, jak był 10 lat temu, kiedy zalecano jego wprowadzanie do diety dziecka po 10 miesiącu życia. Teraz niewielkie ilości glutenu powinno się wprowadzać w zasadzie od początku rozszerzania diety.
Trochę mi się to wszystko myli, podczytuję więc różne “matczyne” blogi. Dowiaduję się między innymi, że teraz jest modne BLW  (baby led weaning). W skrócie – jest to metoda wprowadzania pokarmów stałych do diety dziecka polegająca na tym, że dziecko je samo. Ha, nawet nie wiedziałam, że stosowałam BLW już kilkanaście lat temu, kiedy umęczona walkami z Anią nienawidzącą papek i kaszek, zaczęłam po prostu stawiać przed nią talerz z obiadem rozłożonym na czynniki pierwsze.

Styczeń 2016: Zima do kitu, z nart nici (poza jednym wypadem do Kasiny Wielkiej). Zamiast zaległości narciarskich nadrabiam więc zaległości książkowe. Nie wiem jak to się dzieje, ale pomimo większej ilości obowiązków (w porównaniu do poprzednich moich okresów matkopolkowania) – czytam o wiele więcej. Na szczęście podstawą diety Zosi w dalszym ciągu jest mleko, więc podczas karmienia i usypiania mogę spokojnie poznawać szczegóły śledztw Harry’ego Hole. Wracam też do dawno zapomnianych przeze mnie pisarzy, czytam np. “Na tropach Smętka” Wańkowicza i obiecuję sobie jechać na Mazury w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Luty 2016: Wiosna tuż tuż. Zauważam z niepokojem, że do kilku kilogramów pozostałych po poprzednich ciążach dołączyły nowe – “po Zosi”. Do tej pory miałam złudną nadzieję, że może same jakoś się ulotnią, ale niestety raczej się utrwaliły. Ponieważ w tym miesiącu kończę 39 lat, winię za tę żenującą sytuację mój spowalniający z wiekiem metabolizm. I może trochę moje rozwinięte przez lata umiejętności kulinarno-cukiernicze.

Marzec 2016: Kupujemy wózek-parasolkę dla Zosi. Jako świadoma konsumentka sprawdzam internetowe opinie na temat kilku modeli przed dokonaniem ostatecznego wyboru. Sprawa się komplikuje, kiedy widzę, że wybranych przez mnie wózków w zasadzie nikt nigdzie nie poleca. Wszyscy za to chwalą brytyjskie i niemiecke modele za ok. 1000 PLN. Mój budżet przeznaczony na wózek to 300-350 PLN. Przypominam sobie, jak kupowaliśmy taki sam rodzaj wózka dla Ani: po prostu poszliśmy do sklepu i wyszliśmy z wózkiem.
Ostatecznie zwycięża mój gen oszczędności (rozsądku?skąpstwa? jak zwał tak zwał…) i kupujemy nieznany polski wózek za 300 PLN. Jak na razie spisuje sie bez zarzutu.

Kwiecień 2016: Dzięki rządom PO korzystam z rocznego urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego. Dzięki rządom PIS mamy już wkrótce korzystać z programu 500+. Podsumowując: całkiem niezłe zmiany, jeśli sięgnąć pamięcią kilka lat wstecz i przypomnieć sobie 4-miesięczny urlop macierzyński i becikowe jako jedyne wsparcie oferowane rodzinom.

Maj 2016: Zmieniamy Zosi fotelik samochodowy z kołyski na większy i wreszcie podróże samochodem stają się dla nas wszystkich mniej stresujące. Możemy poważnie pomyśleć o wakacyjnym wyjeździe.
Na listę zakupów po kilkuletniej nieobecności wracają chrupki kukurydziane, które trzeba teraz kupować niemalże hurtowo. Niby są tylko dla Zochy, ale podjadamy je wszyscy.

Czerwiec 2016: Zosia zaczyna na dobre podjadać nam różne rzeczy: i te jadalne, i te raczej szkodliwe. Dobrze pamiętam ten uciążliwy etap rozwoju dziecka: ciągłe zamiatanie, zbieranie małych klocków rozrzuconych przez starsze rodzeństwo, wyciąganie na wpół przeżutych rysunków z małej paszczy. Teraz jest o niebo łatwiej: klocki już nie są tak wszechobecne, a w kwestii pilnowania Zosi możemy też liczyć na starsze córki.

Lipiec to nie jest popularny miesiąc na dokonywanie podsumowań, wiem, ale co robić, tak mi akurat wypadło. Jaki był ten nasz pierwszy rok w szóstkę? Myślę, że był bardzo dobry. I że za szybko minął.

Ten piękny rysunek dostałam od Zuzi, kiedy rok temu wróciłam z Zochą do domu ze szpitala. I ten jeden dzień faktycznie wyglądał tak, jak na rysunku