Wstydliwe 500 plus

Punktem wyjścia dzisiejszego tekstu jest sytuacja, którą jedna z moich koleżanek opisała jakiś czas temu na swoim profilu fejsbukowym. Cała sprawa wydarzyła się kilka miesięcy temu i dziś nie potrafię już kropka w kropkę zacytować wszystkich wypowiedzi – za to ich sens pamiętam aż za dobrze, więc chyba niczego nie przekłamię. Otóż moja znajoma opisała sytuację, której była świadkiem podczas robienia zakupów. Co się wydarzyło? Para z małym, lecz głośno wyjącym dzieckiem przez dłuższą chwilę blokowała dostęp do kasy – dziecko płacząc czegoś się domagało, na co matka zareagowała krzykiem: „No i co tak mordę drzesz!”.

Opisane zdarzenie zbulwersowało (słusznie zresztą) spore grono osób i pod postem jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać warczące buźki i zbliżone w wydźwięku komentarze: „Patologia 500+”; „Rozdawnictwo publicznych pieniędzy w praktyce!”; „Do tego właśnie prowadzi bezstresowe wychowanie”; „I na takich “ludzi” idą moje uczciwie zapracowane podatki!!!”; itp, w podobnym duchu. Na marginesie dodam, że wśród kilkunastu komentujących osób byłam jedyną, która spytała autorkę posta, jak zareagowała w opisanej przez siebie sytuacji. Niestety nigdy nie doczekałam się odpowiedzi, podejrzewam więc, że jedyną “reakcją” z jej strony było umieszczenie historii na fejsbuku.

Druga sytuacja, już nieco bardziej aktualna: kilka dni temu słuchałam audycji w radiowej Trójce poświęconej zapowiadanym przez PIS zmianom w programie 500+. Dla przypomnienia: PIS chce wprowadzić świadczenie w wysokości 500 zł także na pierwsze dziecko w rodzinie; dotąd otrzymanie świadczenia na pierwsze dziecko wymagało dostarczenia dotatkowych zaświadczeń i uzależnione było min.od poziomu dochodów w rodzinie.

Z zainteresowaniem słuchałam, co na ten temat mieli do powiedzenia zaproszeni eksperci i dzwoniący do studia słuchacze. Kto programu nie słyszał, musi mi wierzyć na słowo, że dyskusja była bardzo emocjonująca. Podsumowując w dużym skrócie – większość ekspertów wypowiadała sie o programie z, nazwijmy to, dużą ostrożnością. Co ciekawe, mówiąc o 500+ zamiast oficjalnego określenia „program” lub “świadczenie” najczęściej posługiwali się słowem „zasiłek” . Warto to podkreślić, ponieważ te określenia niosą ze sobą zupełnie inny ładunek emocjonalny i jestem pewna, że “zasiłek” pojawiał się tu jak najbardziej celowo. Znamienne, że nikt z ekspertów nie używał np. słowa “dodatek”, które również by pasowało pod względem treści, jest w powszechnym użyciu, za to konotacje ma już zupełnie inne.

Ciężko mi się odnosić do merytorycznej strony wypowiedzi ekspertów, ponieważ nie jestem specem od finansów publicznych i nie wiem, jak wygląda w szczegółach finansowanie programu. Czy wydając teraz pieniądze z 500+ równocześnie zadłużamy do granic możliwości nasze dzieci czy nawet wnuki? Czy ładowanie pieniędzy w ten program jest działaniem typu „zastaw się, a postaw się”? Tego wszystkiego również nie wiem, choć głosów tak twierdzących słyszę sporo i one również licznie pojawiały się podczas niedawnej dyskusji w Trójce.

Oczywiście, sporo pojawiło komentarzy (i ze strony słuchaczy, i ekspertów) ilustrujących popularną opinie na temat destrukcyjnego oddziaływania 500+ na rynek pracy, na przedłużający się brak aktywności zawodowej kobiet, na finansowanie tych, którzy mogliby iść do pracy, ale przez ten i podobne zasiłki nie idą, bo im się nie chce/nie opłaca. Te nie są rzecz jasna żadną nowością, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „memy 500+” . Zaraz wyskoczą nam krążące po sieci wizualizacje “patologii spod znaku 500+”, czyli obrazki z menelami lub nosaczami w towarzystwie obowiązkowych wózków. Tak, nie odkryję Ameryki mówiąc, iż 500+ jest powszechnie postrzegane jako mechanizm promujący i finansujący różnego rodzaju patologie społecznie.

Dłużej zatrzymam się nad innym rodzajem komentarzy, których kilka pojawiło się w trójkowej audycji i przyznam szczerze, że były one dla mnie pewnym zaskoczeniem. Z komentarzy tych wynikało, że jest grupa ludzi uważających, że oferowanie im przez państwo pomocy w wychowaniu dzieci w postaci zasiłku/świadczenia/dodatku jest uwłaczające. Jeden z telefonujących mężczyzn powiedział nawet, że nigdy nie składał wniosku o 500+ i nigdy nie złoży, bo to jego zdaniem jest „niemęskie”. Przyznam szczerze, że mocno mnie ta wypowiedź zaskoczyła. Wcześniej do głowy mi nie przyszło, że wśród nas są ludzie, którzy czują się upokorzeni proponowaniem im takiego świadczenia i dlatego świadomie rezygnują z wnioskowania o nie. Co więcej, uważają, że złożenie wniosku sprowadziłoby ich do pozycji osób, które nie radzą sobie z utrzymaniem rodziny i muszą korzystać z pomocy państwa. Początkowo myślałam, że takie podejście jest czymś bardzo rzadko spotykanym – i może faktycznie w wersji skrajnej jest ono nieczęste, ale sama przecież znam kilkoro osób, które czuły się niekomfortowo, ponieważ od strony formalnej program 500+ obsługują Ośrodki Pomocy Społecznej. Tak więc coś z tym uwłaczaniem i upokorzeniem chyba jest na rzeczy…

Opisane przeze mnie sytuacje i przytoczone opinie oraz komentarze dobitnie pokazują, jak fatalną opinią “cieszy się” program 500+. Wielu osobom, w tym samym beneficjentom, kojarzy się on jednoznacznie z tanim (przynajmniej z nazwy) populizmem, patologią, życiem z zasiłków , czyli wszystkim tym, z czym lepiej nie być kojarzonym. Mało kto otwarcie wyraża zadowolenie z tego, państwo docenia trud rodzicielski, wydatki ponoszone w związku z posiadaniem rodziny i w jakiś sposób decyduje się rodziny wspierać. 500+ jest najczęściej postrzegane jako dar kłopotliwy, wstydliwy, który owszem, przyjmuje się, ale jakoś tak po cichu i w atmosferze przygany.

Dla mnie osobiście 500+ nie wiąże się z żadną ujmą na honorze, a korzystanie z programu nie oznacza dla mnie zaklasyfikowania do grona żerujących na zasiłkach matek wielodzietnych. Doceniam to, że mam możliwość korzystania z takiej formy wsparcia i skłamałabym mówiąc, że jest ona dla naszej rodziny bez znaczenia. W końcu to głównie dzięki 500+ byłam w stanie pracować na skrócony etat i równocześnie opłacać nianię dla Zosi przez dwa lata – bez tego programu takie połączenie byłoby to znacznie trudniejsze lub wręcz niemożliwe do wykonania. W naszym przypadku odpadają – jakże często spotykane w przypadku rodzin wielodzietnych argumenty bogacenia się “przez dzieci”; ostatecznie rodziną wielodzietną byliśmy już w roku 2008, kiedy o 500+ nikt jeszcze nawet nie słyszał.

Wsparcie państwa cieszy się u nas nienajlepszą opinią – a nie wszędzie tak jest. Zawodowo zajmuję się rekrutacją i sporą część mojej pracy stanowią projekty zagraniczne. Tego rodzaju praca wymaga ode mnie choćby minimalnej znajomości lokalnego prawa pracy i systemu socjalnego, a także benefitów oferowanych i przez dane państwo, i przez pracodawcę. Kwestie świadczeń socjalnych zawsze mnie interesowały, więc chętnie dowiadywałam się, jak w innych krajach wyglądają kwestie płatnych urlopów, sposobu finansowania emerytur, urlopów macierzyńskich czy różnego rodzaju dodatków dla obywateli finansowanych przez państwo. Jeszcze zanim u nas pojawiło się 500+ wiedziałam, że analogiczne ułatwienia i dofinansowania dla rodzin funkcjonują w wielu krajach europejskich. W Niemczech finansowa pomoc dla rodzin ma – podobnie jak i u nas – formę korzystniejszego opodatkowania oraz dodatku rodzinnego, czyli comiesięcznych wypłat. Niemieckie rodziny otrzymują żywą gotówkę w postaci Kindergeld i Kinderzuschlag (w przypadku tego ostatniego dodatku obowiązuje kryterium dochodu). Jakie to kwoty? W 2019 roku Kindergeld wyniesie od ok. 200 do 235 Euro miesięcznie na dziecko, przy czym najmniej otrzymamy na dziecko pierwsze, potem wysokość dodatku trochę wzrasta.

Francuzi z kolei dostają mniej pieniędzy do ręki, za to mają bardzo dobrze rozbudowaną sieć bezpłatnych żłobków i przedszkoli. Pełniejszemu życiu rodzinnemu sprzyja również 35-godzinny tydzień pracy, coś, o czym marzę od lat… Finansowe dodatki „na dzieci” są tam nieco niższe niż w Niemczech i – o ile się nie mylę – dotyczą rodzin, w których jest więcej niż jedno dziecko. Ale i we Francji mając rodzinę z trojgiem dzieci można liczyć na państwowe wsparcie w wysokości kilkuset Euro miesięcznie.

Zdarzyło mi się kilka razy zatrudniać w tych dwóch krajach obywateli innych państw i każdorazowo dodatki rodzinne były prezentowane jako istotna korzyść związana z zamieszkaniem i pracą w Niemczech lub we Francji, jako spory atut. Nie zdarzyło mi się, żeby ktoś – nawet w rozmowach mniej oficjalnych – wspomniał o tych dodatkach jako o czymś wstydliwym, żeby wyśmiewał system, napomknął coś o “finansowaniu patologii” za pieniądze uczciwych podatników. Wręcz przeciwnie – zawsze odnosiłam wrażenie, że moi zagraniczni rozmówcy doceniają pomoc państwa, a nawet są z niej dumni.

Trudno tu porównywać tak różne kraje jak Niemcy, Francja i Polska, ale myślę, że można porównać reakcje, jakie budzi obecność programów wsparcia dla rodzin i opinie społeczeństwa na temat tej pomocy. Niemcy i Francuzi wypowiadają się o swoich systemach wsparcia dla rodzin pozytywnie (przynajmniej ja spotkałam się z takimi opiniami) i na pewno nie odniosłam wrażenia, że korzystanie z takiej pomocy jest odbierane jako coś upokarzającego. U nas – wręcz przeciwnie. Jeśli 500+ jest gdzieś chwalone, to chyba tylko w Telewizji Publicznej. W prywatnych rozmowach pochwała czy pozytywna ocena to już rzadkość. No, chyba że za pochwałę uznamy ostrożne wypowiedzi typu: “dobrze, że coś robią, ale lepsze byłyby bezpłatne żłobki i przedszkola dla każdego dziecka”. Nie chcę gdybać, co faktycznie byłoby lepsze i rozsądniejsze – wypłacanie gotówki wszystkim, jak dotąd, czy może znaczne powiększenie ulg podatkowych dla pracujących rodziców wielodzietnych. Ale uważam, że programowi należy się przynajmniej jakieś minimalne uznanie – na przykład w postaci docenienia, że wszystkim nam, korzystającym z 500+, żyje się dzięki temu dodatkowi lepiej i łatwiej.

zdjęcie: źródło