Przesyt

Nadużywanie nie jest niczym dobrym, chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę. Nadużywanie alkoholu, karty kredytowej czy jedzenia może być wprawdzie miłe, ale prędzej czy później spotkają nas nieprzyjemne konsekwencje w postaci kaca, długu czy otyłości.

Wydaje mi się, że nieprzyjemne konsekwencje nie grożą nikomu, kto nadużywa pewnych słów czy zwrotów (a szkoda). Często przeżywam męki, gdy po raz enty danego dnia atakuje mnie językowy przesyt: słucham o precedowaniu ustaw lub dowiaduję się, że ktoś czegoś nie ogarnia.
Słucham radia, oglądam tv, czytam prasę; mam kontakt z korpojęzykiem oraz językiem młodzieży: we wszystkich tych obszarach co jakiś czas pojawia się nowe wyrażenie, które robi zawrotną karierę. Używają go absolutnie wszyscy, i niestety na używaniu na ogół się nie kończy. Dość szybko pojawia się przesyt. Oto moi bohaterowie językowego przesytu:
I tu postawmy kropkę (podsumowując fragment wypowiedzi i kończąc dyskusję): niestety, od dawna jest to ukochany zwrot dziennikarzy radiowych i telewizyjnych. Nie wiem, skąd się wzięła ta miłość do stawiania kropek i dlaczego nie mija. Dla mnie jest to zwrot niestrawny, głównie dlatego, że słyszę go w prawie każdej zapowiedzi telewizyjnej programu, który rozpocznie się po reklamach.Zawsze się wtedy zastanawiam, dlaczego ci dziennikarze ciągle chcą stawiać tylko kropki? Wszak ich profesja wiąże się z pewną biegłością we władaniu językiem polskim. Może czasem zamiast kropki warto byłoby postawić przecinek, dwukropek, myślnik lub średnik? Dlaczego ci, którzy wymyślili choćby emotikony, mogli wykorzystać cały wachlarz znaków interpunkcyjnych, a dziennikarze kurczowo trzymają się tej biednej kropki? Dajcie jej odpocząć, a zamiast niej niech trochę postoją myślniki.
 
Procedować. Procedowaliśmy. Procedujemy…: żeby nie szukać daleko, od ulubionego zwrotu polskich dziennikarzy płynnie przechodzimy do ulubionego zwrotu naszych polityków. Ach, jak to wspaniale brzmi, kiedy się powie w trakcie wywiadu, że “rezygnujemy z przyspieszonego trybu procedowania ustawy” lub wręcz przeciwnie – że “będziemy procedować te przepisy najszybciej jak tylko się da”! Prawda, że brzmi jakos tak uroczyście i dostojnie? Mało kto już właściwie mówi, że nad ustawami się pracuje – to przecież brzmi tak trywialnie.
Nie wiem, skąd wziął się ten zwrot: czy pojawił sie jako kalka z angielskiego proceed, czy jest zapożyczeniem z języka prawniczego – tak czy inaczej, powinien wracać tam, skąd przyszedł.
Zdrobnienia: dzieci otrzymują informacje dotyczące “pieniążków” na podręczniki lub wycieczkę. Gotowe danie dla dzieci zawiera “banany i jabłuszka”, a czasem “ziemniaczki i młodą marchewkę” (zauważcie, że zazwyczaj tylko połowa nazwy jest zdrobniona ;)).
Brrrr… Nie cierpię tych wszechobecnych zdrobnień. Jakoś tak się przyjęło, że to, co choćby luźno wiąże się z dziećmi, musi zawierać zdrobnienia. Dziecko (jeszcze lepiej – dzieciaczek) nie wpłaci pieniędzy, to zbyt brutalne. Ono wpłaci pieniążki. A na obiad zje cielęcinkę z marcheweczką, popijając kompocikiem.
 
Crème de la crème, nota bene, “adhokowy” (od ad hoc), ad vocem, summa summarum:  zwroty obcjojęzyczne, często łacińskie, czasem nieco tylko przerobione na użytek spolszczenia. Tego typu kwiatki można spotkać w mediach, ale także w pracy, w urzędzie, w sklepie, no, prawie wszędzie. Mało kto porywa się na bardziej skomplikowane frazy typu ad maiorem Dei gloriam, zresztą – one są za długie, aby przyjęły się w powszechnym użyciu we względnie poprawnej formie. Ale jeden lub dwa wyrazy zaczerpnięte z obszarów nietkniętych żadnymi sz, rz, cz – toż to sam smak i elegancja. Do czasu, kiedy na ten sam pomysł nie wpadną tysiące innych użytkowników języka.
Sama nie jestem tu bez winy, lubię sobie czasem czegoś obcojęzycznego użyć. Porzucam jednak dane wyrażenie bez żalu, jeśli trafiam na nie po kilka razy dziennie w gazecie, mailach, a nawet ulotkach pizzerii.
Nie ogarniam: gdyby w dalszym ciągu w modzie było mówienie o czymś fajnym, że coś jest cool, to właśnie tak można by powiedzieć o tym zwrocie. Teraz modnie jest wyznać na portalu społecznościowym, że czegoś nie ogarniamy. Ciągle i wszędzie słyszę, że ktoś czegoś nie ogarnia, ba, a we własnym domu słyszę nawet, że ktoś jest “nieogar”.
Użycie takiego wyrażenia automatycznie plasuje nas w młodszej części społeczeństwa, która bawi sie zacnie i godnie, używa apek i robi zdju, pewnych rzeczy nie ogarnia, ale pewne są dla niej spoczi.
A mówiąc zupełnie poważnie, język gimbazy i w ogóle język młodszych pokoleń mnie fascynuje i niedługo zamierzam poświęcić osobny wpis temu jakże wdzięcznemu zjawisku. Będzie mega!
Gładko przeszliśmy ścieżkę językowych nadużyć zaczynając od mediów i polityków, a kończąc na młodzieży.
Jeśli chodzi o mnie, to ostatnio wyrażeniem, którego zdecydowanie nadużywam jest zawołanie “o rany gorzkie!”. Podkradłam ten zwrot sąsiadce i nie zamierzam go oddawać. Już przylgnął do mnie na tyle mocno, że zdarza mi się go używać nawet poza domem. Ostatnio “rany gorzkie” wymsknęły mi się w rozmowie z koleżanką, i zauważyłam lekkie zdziwienie na jej twarzy. No trudno, językową trendsetterką chyba już nie zostanę, ale może wniosę lekki powiew gorzkiej świeżości pomiędzy wszechobecne zdrobnienia i kropki stawiane gdzie popadnie.
Przesyt we wnętrzach – jestem na tak! (kolejny nadużywany zwrot). Przesytowi w języku mówię natomiast nie.