Smog na wsi

Ostatni tydzień to największe tej zimy mrozy, sięgające powyżej -20 stopni. A kiedy mróz – to wiadomo, jest też i smog. Nie trzeba sprawdzać żadnych aplikacji ani komunikatów, wystarczy się rozejrzeć dookoła: trująca mgła wisi w powietrzu od rana do nocy. Nawet wtedy, kiedy zachmurzenie jest mniejsze, dzień jest słoneczny i wydaje się, że aura idealna na zimowe spacery i sanki z dziećmi, wystarczy spojrzeć na mapę czujników badających stopień zanieczyszczenia powietrza. W ostatnim tygodniu mapa ta w mojej okolicy mieniła się ciemnymi odcieniami bordo. Było i nadal jest źle.

Dziś nie będę oryginalna – będzie o smogu. Świadomość tego, jak bardzo nas truje, i co go powoduje jest coraz większa, coraz więcej miejscowości instaluje czujniki jakości powietrza, masowo ściągamy na telefon aplikacje informujące nas o przekroczeniach norm szkodliwych pyłów zawieszonych, kupujemy maski antysomogowe i oczyszczacze powietrza. Uczymy się, jak postępować, gdy skażenie powietrza jest niebezpieczne dla naszego zdrowia.

Co możemy i powinniśmy wszyscy robić, żeby smog był mniejszy? Można się obśmiać, że to sprawa oczywista jak mało która: nie wolno palić byle czym, trzeba we właściwych dla danego regionu terminach wymieniać piece i nie jeździć starymi dieslami. Prawdy proste jak konstrukcja cepa, ale kosztowne w realizacji. Ale jak tak chwilę poszukać, to jest kilka dość prostych rzeczy, które można zrobić, aby smog był mniejszy. Na szczęście nie wymagaja one żadnych wielkich nakładów finansowych ani specjalnego wysiłku, a wszystkim mogą przynieść konkretne korzyści.

Zacznę od tego, że do niedawna nie wiedziałam, gdzie i komu na wsi zgłaszać problemy związane z zanieczyszczeniem powietrza. Widziałam, co zrobić w mieście – w sytuacji przypuszczenia, że ktoś spala niedozwolone odpady czy paliwa warto udokumentować całą sytuację, po czym skontaktować się z właściwym dla danego miasta oddziałem Straży Miejskiej i (opcjonalnie) Alarmem Smogowym. Proste. Dla wzmocnienia efektu napiętnowania można jeszcze opublikować filmik czy zdjęcie w internecie, z zaznaczeniem dokładnego adresu kopcącego komina. Przeglądałam swego czasu komentarze pod takimi filmami i zdjęciami publikowanymi w sieci: są jednoznacznie negatywne, łagodnie mówiąc, tu nikt nie bawi się w niedomówienia.

Po dokonaniu zgłoszenia możemy odetchnąć nieco pełniejszą piersią; już niemalże czuć, jak powietrze się z minuty na minutę poprawia. W końcu wykonaliśmy swą powinność, powiadomiliśmy służby i możemy gnać dalej do codziennych obowiązków w poczuciu pełnego obywatelskiego spełnienia. Może smog, który jest tak samo groźny dla życia jak wypadki drogowe zbierze mniejsze żniwo i jedno dziecko więcej uniknie hospitalizacji.

Na wsi cały proces dokonywania tego typu zgłoszeń wygląda nieco inaczej: nie ma tu Straży Miejskiej, którą można by poinformować. Ja na przykład do niedawna nie wiedziałam, gdzie dzwonić i kogo powiadamiać, jeśli spostrzegłabym coś niepokojącego. Myślę, że osób takich jak ja jest więcej. Często też nikt nawet nie zastanawia się nad tym, gdzie w takiej sytuacji dzwonić i kogo informować: mniejsza społeczność oznacza również mniejszą anonimowość, tu żyje się z ludźmi nieco bliżej. Mieszkając w małej miejscowości poza miastem spora część naszego domowego życia toczy się na zewnątrz, wokół domu, a nie tylko w nim – jesteśmy więc znacznie bardziej niż w mieście widoczni dla otoczenia. Na pewno trudniej jest też na pewne sprawy spojrzeć zupełnie bez emocji i bez kontekstu, ot, jak na kolejny „przypadek do zgłoszenia”. Na przykład pan Waldek mieszkający kilka domów dalej, który w sezonie grzewczym kopci żółtawym gryzącym dymem z komina, to jest w sumie swój chłop… tyle tylko, że mu sie nie przelewa i pali, czym tylko się da. I jak w takiej sytuacji zgłaszać cokolwiek, narażać pana Waldka na wysoki mandat? Jest zimno, przecież jakoś trzeba się ogrzać. Zresztą, co taki mandat da, problemu nie zlikwiduje, a sąsiedzki kwas zostanie na długo. I po prawdzie to na miejscu pana Waldka być może też byśmy palili kiepskim węglem i pewnie nie chcieli, żeby ktoś coś gdzieś zgłaszał.

Kilka tygodni temu dzwoniłam do mojego lokalnego Urzędu Gminy i rozmawiałam z podsekretarzem odpowiedzialnym za ochronę środowiska. Wykonałam ten telefon czysto informacyjnie, chciałam dowiedzieć się, co to za pył oblepia mi okna dachowe i schody prowadzące do domu. Pomyślałam, że może w gminie coś wiedzą. Okazało się, że wiedzieli: pan sekretarz poinformował mnie o pyle znad Sahary, który dotarł aż do Małopolski, o czym usłyszałam zresztą kilka godzin później w radio. Przy okazji rozmowy o różnych zanieczyszczeniach poruszyliśmy z panem podsekretarzem także temat smogu, dowiedziałam się też, że gmina właśnie zainstalowała czujniki airly i że mój rozmówca ma uprawnienia do przeprowadzania kontroli w domach, w których podejrzewa się palenie śmieciami lub paliwami niedozwolonymi. Wystarczy tylko zadzwonić do gminy i zgłosić potrzebę takiej kontroli, a pan podsekretarz sprawę sprawdzi. Oczywiście w godzinach pracy Urzędu. Sam proces wydaje się szybki i mało skomplikowany: wystarczy jeden telefon, krótka rozmowa i kontrola teoretycznie już za chwil kilka może mieć miejsce. Tyle teoria. Pomyślałam sobie, że jednak w praktyce dla mnie taki telefon to byłaby już ostateczność ostateczności. Po pierwsze: często dym, który wydaje nam się efektem spalania najgorszych śmieci typu stare opony i płyty wiórowe lakierowane, jest efektem spalania węgla o dużej zawartości siarki lub popularnego ekogroszku. Tak się niefortunnie składa, że ekogroszek czy raczej to, co po nim pozostaje i wydobywa się z komina, wcale nie wygląda eko, wręcz przeciwnie. Niestety – jak widać, kwestia bycia stróżem czystego wiejskiego powietrza coraz bardziej się komplikuje.

Tak w ogóle – to nie podoba mi się cały system polegający na dokonywaniu takich zgłoszeń i opieraniu na nich nawet częściowo systemu walki ze smogiem. Pewnie jest to element niezbędny, skoro jak dotąd nie wymyślono nic lepszego. Ale osobiście wolałabym, żeby ktoś oddelegowany w tym celu przez władze gminy kontrolował sytuację w naszej wsi, niekoniecznie codziennie, ale chociaż wyrywkowo.  Zresztą, takie kontrole powinny prowadzić wszytskie gminy, i nie jest to mój wymysł ani nawet pobożne życzenie, tylko wymóg Na pewno takie kontrole są konieczne w okresach, kiedy smog jest największy i każde dodatkowe zanieczyszczenie powoduje astronomiczne przekroczenia norm. Notabene takie właśnie rozwiązanie sugeruje rozporządzenie Wojwódzkiego Zespołu Zarządzania Kryzysowego w sytuacji alarmu I i II stopnia zagrożenia zanieczyszczeniem powietrza dla Małopolski (pełny tekst rozporządzeń jest do przeczytania tutaj ). Podobno w niektórych miejscowościach mają być wprowadzone kontrole wykonywane przez drony – uważam, że pomysł bardzo dobry, który przynajmniej częściowo zdjąłby z obywateli przymus dokonywania zgłoszeń.

Na szczęście nie jest tak, że w kwestii smogu jedyne, co możemy zrobić to dzwonić i zgłaszać, kiedy coś podejrzanie dymi. Skądinąd wiem, że nie tylko ja czuję się nieco niewygodnie ze zgłaszaniem właściwym organom takich sytuacji. Ta niechęć do „uprzejmego informowania” władz nie dotyczy tylko mnie, jest powszechniejsza, co ma swoje dobre i złe strony. Dobre, bo lekki posmak donosu jest mimo wszystko jakoś niewygodny, nawet jeśli w przypadku zanieczyszczania powietrza działamy w imię dobra wspólnego, jakim jest czystsze powietrze. Uważam, że należy z tej opcji korzystać zachowując duży umiar. Ale są też i złe strony, bo z mojego kilkuletniego doświadczenia jako mieszkanki wsi wynika, że w mniejszych społecznościach bardzo mocno trzyma się zasada „wolnoć Tomku w swoim domku”: w praktyce wygląda to tak, że każdy pilnuje swego nosa i tego oczekuje od innych. Zapewne i w mieście żywotność tej reguły jest odczuwalna – wystarczy spojrzeć na wszystkie odgrodzone od reszty świata osiedla i popularność hasła My home is my castle. Ale poza miastem, gdzie większość mieszkańców żyje na przestrzeni wielokrotnie przewyższającej typowe M w bloku, każdy czuje się jakoś pewniej i wydaje mu się, że może sobie pozwolić na więcej. Sama znam to uczucie, tu jestem jakoś tak bardziej u siebie – pewnie dlatego, że na większej przestrzeni. W końcu gdzie, jak nie u siebie w domu, na swojej ziemi, można robić, co się chce? Moja ziemia, moje drzewa, moje gałęzie i będę z nimi robić, co mi się podoba. Pokłosiem takich postaw jest w pewnym sensie zeszłoroczna ustawa o wyrębie drzew na posesjach prywatnych.

Na ogół staram się nie być czepialską i upierdliwą sąsiadką, ale na pewne kwestie jestem dość mocno wyczulona. Jedną z nich jest problem palenia mokrych odpadów zielonych (pisałam o tym już min. tutaj), rzecz na wsi powszechna jak mlecze na trawniku. Zdarzyło mi się kilka razy poruszać ten temat z różnymi osobami mieszkającymi w okolicy. Kilka razy prosiłam sąsiadów o wygaszenie ogniska, zawsze bezpośrednim powodem mojej prośby był dym zasnuwający okolicę. Często był on tak gryzący i śmierdzący, że musiałam po raz drugi prać rzeczy, rozwieszone do wyschnięcia na powietrzu. W wiekszości takich spornych sytuacji dobre współżycie sąsiedzkie działa bez pudła i argument, że dym jest zwyczajnie uciążliwy i szkodzi nam wszystkim – trafia do osoby palącej mokre chwasty czy przycięte gałęzie. Ale czasem, na szczęście rzadko, jest inaczej i to w tych „innych” przypadkach zdarza mi się słyszeć nieśmiertelne stwierdzenie: tu jest wieś i tu się tak ZAWSZE robiło. Faktycznie, mam świadomość tego, że na wsiach od zawsze paliło sie mokre chwasty, jak również topiło niechciane kociaki, trzymało psa na metrowym łańcuchu, zawsze robiło się też szamba z dziurą i wypalało łąki. Tak, wiem, taki mamy spadek po minionych epokach i przodkach. Ale czy to oznacza, że tak ma pozostać na wieki wieków?

Czasem wystarczy trochę naszego lenistwa, żeby już przysłużyć się matce naturze. Nie inaczej jest w przypadku smogu: o ile nie od razu możemy sobie pozwolić na zmianę pieca czy kupno drogiego gatunku węgla, to od razu możemy odłożyć palenie dopiero co ściętych gałęzi. Świata w ten sposób nie uratujemy, ale powietrze na pewno stanie się nieco lżejsze. Wspominam o tym dlatego, że w ostatnich tygodniach wiele osób przycinało drzewa, w końcu zima to dobry moment na prace pielęgnacyjne w przydomowych ogrodach. Niestety równocześnie nie jest to dobry moment na palenie tego, co właśnie przycięliśmy. A wiele osób tak właśnie robi. Wiadomo, kupa gałęzi zalegająca koło domu nie wygląda estetycznie… Stąd biorą się dymiące niemiłosiernie ogniska z odpadami zielonymi, pojawiające się tu i ówdzie. Jest to twardy dowód na to, jak często nie zdajemy sobie sprawy z tego, co powoduje smog i w efekcie – co nas zabija. Że smog to dym z komina, palenie śmieciami i stary diesel to już wiemy. Ale dym ze spalania mokrych gałęzi też truje i też przyczynia się do powiększenia smogu, który i bez tego przyjmuje ostatnio monstrualne rozmiary. Już słyszę głosy sprzeciwu: serio, kilka gałęzi, taki biały dymek? Niestety tak, ten biały dym snujący się przez pół dnia po okolicy również nam szkodzi. Tym bardziej, że palenie odpadów zielonych to nie mus typu ogrzanie domu, siebie i rodziny. To sytuacja, którą spokojnie można zaplanować na inny dzień i poczekać, aż gałęzie wyschną, wilgoć zniknie i wówczas obejdzie się bez zadymiania połowy wsi. Warto mieć także świadomość tego, że takie z pozoru niewinne ognisko w okresach znacznego zanieczyszczenia powietrza jest prawnie zakazane – o czym sama się niedawno dowiedziałam.

Kilka dni temu Zuza relacjonowała mi rozmowę z nauczycielem, która miała miejsce podczas jednej z lekcji w jej klasie. Rozmowa dotyczyła właśnie smogu. Nauczyciel był szczerze zdziwiony informacją, że powietrze w naszej wsi jest często gorszej jakości, niż w pobliskim Krakowie. Był przekonany, że to niemożliwe. Nie tylko jest to możliwe, ale często tak właśnie jest. Wystarczy zerknąć na wykresy Airly dla wiejskich i miejskich lokalizacji i je porównać: zdrowe, wiejskie powietrze w sezonie grzewczym to mit, przynajmniej w mojej okolicy. Okazuje się, że o smogu wiemy więc niby sporo, ale wciąż za mało. Dla wielu z nas wciąż jest to problem abstrakcyjny, taki trochę niewidoczny, trochę wydumany. Idę o zakład, że połowa dzieci w klasach moich córek nie ma pojęcia, czym pali sie u nich w domu. A gdyby było inaczej? Gdyby dzieci nie tylko wiedziały, czym ogrzewane sa ich domy, ale miały świadomość tego, co to jest pył PM 2.5 czy benzo(a)piren? Gdyby tak uczyć nawet młodsze dzieci, co to jest smog, co go powoduje i jakie niesie ze sobą konsekwencje dla naszego zdrowia? Myślę, że taka “smogowa edukacja” dałaby bardzo dobre efekty w przyszłości: na pewno zwiększyłaby się społeczna wrażliwość na kwestie skażenia powietrza i zmniejszyłaby się liczba osób świadomie decydujących się na palenie byle czym. Jeśli chcemy mieć swój wkład w “smogową edukację” młodszych pokoleń, warto skorzystać z portalu przygotowanego przez Krakowski Alarm Smogowy: http://smog.edu.pl/. Portal ten w zamyśle przeznaczony jest dla nauczycieli i uczniów, ale i rodzic z własnymi dziećmi może z niego sporo skorzystać. Zawsze można też podesłać link do strony nauczycielom – a nuż się przyda? Na stronie smog.edu.pl dostępne są zestawy edukacyjne dotyczące smogu podzielone na kilka grup wiekowych; są karty pracy, gry edukacyjne, audiobooki i filmy edukacyjne. Wszystkie pojęcia, nawet te najtrudniejsze chemiczne nazwy, są w sposób prosty i ciekawy objaśnione. A już do wszystkich na pewno przemówią dane z kalkulatora smogowego, które pokazują, ile papierosów “wypalamy”, oddychając zanieczyszczonym powietrzem. W dniu, w którym sprawdzałam kalkulator (3 marca br.), 4 godziny spędzone na krakowskim powietrzu oznaczały wypalenie ponad 3,7 papierosa.

Pewnie, najlepiej byłoby wymienić wszystkie stare piece, zakazać palenia węglem i obniżyć ceny gazu. Wtedy na pewno powietrze byłoby bliskie ideału, ale jakoś nie zanosi się na realizację tego optymistycznego scenariusza w najbliższych dziesięcioleciach. Modernizacja systemów grzewczych to sprawa skomplikowana, kosztowna i złożona i nie dziwi mnie, że rząd zaczyna walkę ze smogiem od termomodernizacji domów, bo jest to po prostu łatwiejsze do przeprowadzenia, niż cokolwiek innego. Jest to jednak już jakiś konkret. A my? Ze swej strony możemy zadbać o kilka mniej skomplikowanych spraw, jak choćby niepalenie dymiących ognisk oraz o edukację dzieci dotyczącą smogu i walki z nim. To też będzie jakiś konkret.

 

Poczas pisania tekstu korzystałam z informacji opublikowanych na poniższych stronach:

https://powietrze.malopolska.pl/antysmogowa

https://www.polskialarmsmogowy.pl/