W zasadzie uważam siebie za osobę dość zwyczajną. I myślę, że do pewnego momentu tak też jestem postrzegana przez otoczenie: taka sobie zwyczajna Patrycja. Ale niech tylko wyjdzie na jaw, ile mam dzieci – od razu przestaję być taka zwyczajna i przeciętna. Wow, czworo dzieci, to jest coś! Prawdziwym punktem zwrotnym w postrzeganiu mnie przez nowo poznawane osoby jest jednak informacja, że mam cztery córki. W zasadzie już w czasach, kiedy córek było o jedną mniej spotykałam się czasem z zaskoczeniem i okrzykiem „ale numer!”, ale CZTERY CÓRKI to dla większości rozmówców była i jest prawdziwa sensacja wymagająca oprawy w postaci odpowiedniego komentarza:
– Ale macie tam babiniec!
– Czwarta córka? Ale numer! Pewnie wolelibyście chłopaka, nie?
– Nie, w sumie to ok, przynajmniej nie musisz ubranek dla chłopca kupować.
– Biedny ten twój mąż… Pewnie ma dużo wyjazdów służbowych, hahaha!
– 4 córki? O kurcze, to próbujcie dalej, piąty już na pewno będzie chłopak!
– 4 córki? Serio? Ale numer, nie znam nikogo innego, kto ma 4 córki!
– 4 dziewczyny? Współczuję twojemu mężowi!
– W sumie trochę szkoda, takie ładne macie nazwisko i nie pójdzie dalej w świat…
– To może kupcie psa, przynajmniej będzie jeden facet więcej w domu!
– Naprawdę macie 4 córki? Ale tak wyszło czy próbowaliście mieć chłopaka i się nie udało?
I tym podobne.
Nie dziwię się, że jako duża rodzina wzbudzamy zainteresowanie, w końcu sama nie znam wielu rodzin z czworgiem dzieci. Ale męczą mnie te wszystkie „zabawne” komentarze dotyczące przewagi pierwiastka żeńskiego w naszym domu. Zazwyczaj staram się podejść do tego typu uwag i pytań z przymrużeniem oka, i w odpowiedzi rzucić tekst w stylu „jeden ojciec, jedna płeć”. Choć szczerze mówiąc – już coraz mniej mi się chce. Wszystkie te teoretycznie śmieszne uwagi, pojawiające się ot tak, przy okazji, mogą wydawać się niewinnymi żarcikami. Ale kiedy się je zbierze do kupy i spisze, tak jak ja tutaj, a także uświadomi, że człowiek je słyszał i słyszy non stop od wszystkich – nie wygląda to już tak wesoło, prawda? Kiedy teraz, po latach tego mojego przymrużania oka słyszę po raz enty jakiś tekst z powyższego repertuaru – to przyznam, że trochę mnie już mdli i nie bardzo chce mi się żartobliwie przytakiwać, że ojej, hahaha, no faktycznie, ten mój chłop to dopiero bidulek! Uwagi tego typu wydają mi się trochę nietaktowne, tym bardziej, że często wypowiadane są w obecności moich córek, które – oprócz Zosi – są już w wieku, kiedy potrafią dodać dwa do dwóch i wyciągać samodzielnie różne wnioski. Nie chciałabym bardzo, żeby na postawie rozmów, których są świadkami, skłaniały się ku refleksjom, że jesteśmy rodziną niekompletną z powodu braku syna-dziedzica, a już tatuś to ma naprawdę przerąbane mając cztery córki.
Potrzeba żartów z babińca bierze się zapewne z powszechnie panującego przekonania o tym, że wszystkim rodzicom do szczęścia potrzeba tak zwanej parki. Idealny obraz potomstwa reprezentowany jest przez chłopca i dziewczynkę, i najlepiej, żeby to chłopiec był starszy. Wszelkie inne konfiguracje aż się proszą o zadanie pytań uzupełniających w stylu: kiedy chłopiec/dziewczynka, kiedy następne, a nie wolelibyście synka, i tak dalej. A cztery córki to już okazja do zadania całej masy pytań, więc dlaczego z niej nie skorzystać?
Chyba wszyscy zgodzą się ze stwierdzeniem, że kwestie dotyczące posiadania dzieci są bardzo delikatne i niekoniecznie stanowią odpowiedni temat do rozmowy odbywającej się w sklepie czy na korytarzu w urzędzie gminy. Mimo to często są poruszane w takich właśnie miejscach, na różne sposoby i bez żadnego skrępowania. I nie ma tu znaczenia fakt, czy rozmawiamy z ciocią, koleżanką z pracy czy panią doktor z przychodzi. Nie trzeba być mamą czterech córek, aby spotykać się z podobnymi w wyrazie pytaniami czy komentarzami. Jeśli nie masz dzieci – spodziewaj się pytań o to, kiedy je mieć będziesz. Jeśli masz jedno – na pewno ktoś zaraz zapyta, kiedy kolejne. Masz dwie dziewczynki – sypią się pytania o to, kiedy będzie chłopiec. Masz samych chłopców – pojawią się uwagi, że na pewno przydałaby się dla odmiany córeczka. Masz dzieci siedmioro – na pewno też znajdzie się ktoś, kto jakże dowcipnie spyta, czy planujecie założyć własną drużynę piłkarską. Chyba tylko rodzice posiadający idealną w powszechnej opinii parkę nie spotykają się z podobnymi pytaniami (choć mogę się w tej sprawie mylić).
Delikatność w starciu z ciekawością często przegrywa. Wiem, co mówię, bo znam to z własnego doświadczenia. Dlatego teraz specjalnie dla wszystkich ciekawych, jak to jest mieć cztery córki, uchylę nieco rąbka naszej prywatności: mamy tu u nas straszny babiniec, całymi dniami tylko gadamy o kosmetykach i ciuchach, w wystroju domu króluje róż. A Ukochany Mąż nigdy nie może obejrzeć meczu w całości, bo zaraz przełączamy na „M jak miłość”.