Z niewielkim, bo tylko dwudniowym opóźnieniem obejrzałam ostatni odcinek siódmego sezonu „Gry o tron”. S07 mamy już więc za sobą, a przed nami dobre kilkanaście miesięcy oczekiwania na „ósemkę”.
W kwestii seriali jestem chyba dość monogamiczna, bo nie oglądam ich wielu, pomimo całkiem przyzwoitego wyboru. Nie obejrzałam ani jednego odcinka „House of Cards” czy „The Nick” choć wiem, że pewnie by mi się podobało. Ale czasu nie da się cudownie rozmnożyć i nie da się oglądać wszystkiego, co człowiek chciałby zobaczyć. Tak więc u mnie serial jest tylko jeden. Po różnych moich aktywnościach w internecie łatwo jest zgadnąć, który serial darzę sympatią i wiernością – dlatego też, choć tematyka telewizyjna dość rzadko pojawia się na łamach mojego bloga, dziś będzie o „Grze o tron”.
Jestem dość świeżą fanką serialu i książek George’a R.R. Martina: z większością dotychczas nakręconych sezonów oraz całością „Pieśni lodu i ognia” zapoznałam się w lecie 2015 roku, tuż przed przyjściem na świat Zosi. Ach, co to były za piękne czasy! Ostatni taki okres w moim życiu, kiedy miałam całkiem sporo wolnego czasu… Wstawałam sobie raniutko, kiedy wszyscy w domu jeszcze spali, a ja już nie mogłam zasnąć – i jazda, zaczynamy kolejny sezon lub kolejną książkę Martina!
Ale nic nie trwa wiecznie. Potem przyszła na świat Zosia i czytelniczo-telewizyjna idylla dobiegła końca, przy czym ten stan w zasadzie trwa do dziś. I tak zostałam zupełnie nieortodoksyjną wielbicielką „GoT”: serial oglądam, ale często nieinteresujące mnie sceny przewijam; po cichu wyznam, że mam spore zaległości z poprzednich dwóch sezonów, których jakoś nie chce mi się już nadrabiać. To wszystko jednak nie przeszkodziło mi dobrze się bawić w trakcie odbioru sezonu najnowszego.
Oczywiście sprowadzać „GoT” wyłącznie do poziomu serialu telewizyjnego byłoby sporym niedopatrzeniem: ten serial to ogromna machina medialna, na którą składa się też cała masa analiz, wywiadów, komentarzy, memów, zestawień i teorii. „Życie okołoemisyjne” każdego odcinka „GoT” jest bardzo bogate i baaardzo długie: zanim zacznie się każdy nowy sezon czy nawet nowy odcinek danej serii, zewsząd atakują nas zapowiedzi i spoilery, a już po emisji pojawiają się podsumowania, memy, dyskusje, itp. I w tej obfitości ma swoje źródło mój największy problem z tym serialem: ponieważ zbliżamy się już do końca całości, ostatni sezon ciężko już było mi oglądać tak całkiem „normalnie”. Trudno było w pełni zaangażować się w czyste przeżywanie emocji płynących z interakcji bohaterów, dać się swobodnie porwać wydarzeniom przedstawionym na ekranie, ponieważ gdzieś tam z tyłu głowy cały czas tyka zegar odmierzający czas do końca serii, a na koniec wszystko się musi przecież rozwiązać. W każdej scenie można wypatrywać tropów i drugiego dna, bo nigdy nie wiadomo, gdzie scenarzyści rzucą nam jakiś ślad. A przy tak skondensowanej treści nawet bardziej prawdopodobne jest, że każda scena, rekwizyt czy dialog mają jakieś dodatkowe znaczenie. Zamiast przeżywać, człowiek się łapał na tym, że główkuje, czy kruk coś za szybko nie doleciał albo zastanawiał się, czy oczy wilka w mieczu nie zaświeciły. Jednym słowem – trzeba było być czujnym i tropić ślady! Jon Snow może właśnie powiedział do Davosa coś, co powiedział już Stannis Baratheon do Melisandre kilka sezonów wstecz, a na drugim planie sceny z Aryą i Sansą mogła właśnie mignąć postać, która za sześć odcinków będzie mieć kolosalne znaczenie dla całego wątku sióstr Stark! No i potem dobrze byłoby jeszcze wykombinować, co autor miał na myśli, stawiając przed nami wszystkie te zagadki i pułapki. Owszem, kocham zagadki, uwielbiam filmy i książki, w których nie umiem przejrzeć zamysłu autora i jestem co i rusz zaskakiwana (pozdrawiam pana, panie Nesbo!). Ale w przypadku „Gry o tron” ilość łamigłówek serwowanych przez scenarzystów wydaje się już być nieco przytłaczająca, szczególnie, jeśli zagłębimy się w te wszystkie podsumowania typu „7 detali, które mogły ci umknąć w odcinku drugim..”, „5 teorii na temat postaci Tyriona, które powinieneś znać” czy „10 cytatów powracających w sezonie 2,3,5 i 7”.
Ja w każdym razie po serii siódmej jestem już nieco zmęczona ogromem analiz, teorii, zestawień cytatów pojawiających się w internecie. Matko, ile tego jest! Jeśli oficjalnie nie ma jeszcze zawodu określanego jako Specjalista ds. Treści w „Grze o tron”, to niniejszym właśnie powołuję go do życia. Jest tych tekstów i filmików tyle, że gdyby ktoś chciał pokusić się o porządną kompilację całości, pewnie powstałoby dzieło objętością wielokrotnie przekraczające całą sagę napisaną przez Martina i jeszcze kilka innych.
Oczywiście nie chcę ześwirować i nie mam zamiaru tego wszystkiego czytać i wgryzać się w temat. Ale zastanawia mnie, jak bardzo dajemy się wciągać w tę grę i wszyscy klikamy na potęgę w linki noszące ślad „GoT” (nie wyłączając niniejszego wpisu :)).
Tak zupełnie na marginesie – jedną z ciekawszych rzeczy, której dowiedziałam się z różnych zestawień na temat „GoT” jest informacja, że Jerome Flynn i Lena Headey (czyli Bronn i Cersei) mają zapisane w swoich kontraktach, że nie mogą grać razem w ani jednej scenie. Wcześniej byli parą i najwyraźniej dawne urazy wciąż jeszcze są na tyle żywe, że wolą nie wchodzić sobie wzajemnie w drogę. W minionym sezonie nie zobaczyliśmy więc w ani jednej scenie Bronna obok Cersei, ale na szczęście – przynajmniej dla mnie – nie zobaczyliśmy też scen w stylu rozgniatania głowy w rękach czy obdzierania ze skóry. Pomijając leczenie ser Joraha (które przewinęłam), ten sezon nie pławił się w morzu ohydy, której zdecydowanie nie jestem fanką. Nie czekam więc jakoś szczególnie na osławiony już Cleganebowl. Jeśli jednak twórcy serialu zrealizują ten zamysł, mam nadzieję, że nie przyjmie on formy krwawej jatki. Ale niezależnie od tego, co pisane jest braciom Clegane na kartach scenariusza, dużo tego już nie ma. W następnym sezonie na pewno wiele postaci opuści Westeros na zawsze, choć oczywiście jest też szansa na kilka spektakularnych powrotów. Wszystko to musi się wydarzyć w tym właśnie sezonie – innej opcji nie ma.
Żeby nie dać się tak zupełnie porwać medialnej machinie „GoT” i nie utknąć w internecie w poszukiwaniu nowych tropów – proponuję zabawę w stworzenie kilku własnych teorii i analiz. Można trochę pogimnastykować swoje szare komórki, puścić wodze fantazji czy robić zakłady, czyja teoria okaże się prawdziwa. Zapraszam do przyłączenia się! Wymyślanie własnych teorii na temat przebiegu różnych wątków „GoT” jest niezłą zabawą, w dodatku dyskusje na ten temat może jakoś tam pomogą przetrwać długie kilkanaście miesięcy, dzielących nas od S08E01…
A oto i moje typy*:
- Obstawiam, że poznamy prawdziwą tożsamość Gendry’ego: tak naprawdę jest nie on bękartem Roberta Baratheona, lecz synem Rhaegara i Elii Martell – tym pierwszym Aegonem. Clegane oczywiście skłamał co do jego losów podczas starcia z księciem Dorne: pamiętacie, że to nie była sytuacja, w której człowiek pragnie wyznać prawdę drugiej osobie. Z którą walczy na śmierć i życie. Przyznam, że byłoby to bardzo interesujące posunięcie: dwóch przyrodnich braci Aegonów… A gdyby jeszcze do tego obaj zakochali się w ciotce Daenerys?
- Zastanawiam się, czy na scenę powróci Catelyn Stark. Nie pamietam już, co się stało z tym kimś/czymś, czym się stała po masakrze u Freyów (w książce pojawiła się postać Lady Stoneheart), ale wydaje mi się, że ten wątek może się jeszcze pojawić. A może Catelyn Stark już powróciła? I przybrała postać Aryi, dajmy na to?
- Pytanie o to, kto ostatecznie zasiądzie na Żelaznym Tronie jakoś specjalnie mnie nie nurtuje. Dotychczasowe losy władców Westeros dowodzą, że niekoniecznie ten, kto na tronie siedzi, ma prawdziwą władzę. Wydaje mi się, że takie jest też nieco ukryte przesłanie „Pieśni lodu i ognia”: tak naprawdę nie liczy się, czyj tyłek aktualnie okupuje tron, ważne, kto właścicielowi tyłka doradza. Doradcy mają większe szanse na przetrwanie, kiedy dochodzi do wojen czy rebelii: vide przypadki Varysa, Tyriona i Littlefingera – choć tego ostatniego akurat w tym sezonie musieliśmy pożegnać, to i tak dotarł daleko. Doradcy pociągają za najważniejsze sznurki. Samo życie!
- Najbardziej irytującą postacią w całym Westeros jest dla mnie Bran. Zakładam, że nie jestem w tej irytacji osamotniona. Podejrzewam, że twórcy serialu muszą mieć dla Brana jakaś ważną do odegrania rolę, inaczej to jego wywracanie oczami i drętwy wyraz twarzy stają się po prostu nie do zniesienia. A ponieważ mamy tu świat pełen magii, są wiedźmy, kapłanki i płonące miecze, tak więc ktoś w rodzaju wyroczni czy jasnowidza może się również przydać. Bran, idź na całość w sezonie ósmym, wyciągnij na światło dzienne jakiś mroczny sekret, a nie tylko uzupełniaj wiedzę Sama! A propos, casus Sama pokazuje, że #czytaniemaprzyszłość. Kto czyta, ten wie więcej niż Bran!
- Zainspirowany przez przesyłkę z północy ex-maester Qyburn stworzy armię własnych zombie, co mocno wesprze sojusz Dany & Jon/Aegon & Co. Stanie się on przez to taką nieco ciemniejszą wersją Sarumana powołującego do życia zastępy orków we „Władcy pierścieni”. „Nowi” zombie będą trochę mniej obszarpani i mniej brudni niż ci zza Muru, dlatego łatwo będzie ich odróżnić od siebie nawzajem podczas ujęć bitew. Może w pierwszym rzucie Qyburn wskrzesi Ellarię Sand i jej córkę? Oczywiście, o ile obie już umarły.
- Ja wiem, że wszyscy swatają Tormunda z Brienne, ale osobiście wolałabym jakieś mniej przewidywalne rozwiązanie tej kwestii. Poza tym nie wiadomo, czy Tormund nie został pogrzebany na Murze, więc wolę Brienne połączyć z kimś, kto na pewno żyje. Jaime, zgłaszasz się na ochotnika? Czerń może poczekać? Tak? To super! Oprócz wątku romansowego już widzę, jak Jamie i Brienne walczą ramię w ramię i miecz w miecz z armią Nocnego Króla.
- Obstawiam, że Cersei, która (najprawdopodobniej) jest w ciąży, zginie podczas porodu: tym samym w sposób nieoczywisty mogłaby się spełnić przepowiednia tej wiedźmy z przeszłości. Zakładając, że urodziłaby chłopca, zabiłby ją faktycznie młodszy brat jej starszych dzieci. Wszystko to pod warunkiem, że ciąża to nie blef – co też wydaje mi się bardzo prawdopodobne: w końcu w żadnym odcinku nie pokazano, jak wymiotuje.
- Pozostając przy wątku dziecięcym: Drogon i Reagal, dwa smoki pozostałe przy życiu, doczekają się potomstwa. Bo kto powiedział, że smoki Deanerys to same samce? Jakieś równouprawnienie powinno być i kwestii smoków! I może nawet nie są ze sobą spokrewnione? W każdym razie w mojej wersji Rhaegal okazuje się być w rzeczywistości smoczycą, czyli Rhaegallą, i w sezonie ósmym gdzieś na jakiejś wyspie (żeby zombie tam nie dotarły) składa 5 jaj. Z tych właśnie jaj w ostatnich scenach ostatniego odcinka ostatniej serii, na zgliszczach Westeros, wykluwają się malutkie smoczki. I teraz uwaga, scena końcowa: za smoczkami dopiero co wyklutymi z jaj widać zbliżającą się watahę wilkorów. Z pokojowymi zamiarami, rzecz jasna. To właśnie smoki do spółki z wilkorami będą jedynymi lokatorami odradzającego się świata, już po tym, jak ludzie, Biali Wędrowcy, zombie i Bran się wytłuką. Zostaną tylko smoki i wilkory. No i może jeszcze Dzieci Lasu. Tak czy owak – przyroda górą!
*Wszystkie przedstawione przeze mnie powyższe teorie są wyssane z palca (mojego) i nie zawierają żadnych spoilerów jeśli chodzi o sezon ósmy. Oczywiście, jeśli panowie David Benioff czy D.B. Weiss są zainteresowani współpracą ze mną – nie widzę żadnych przeszkód!