Wiosna lokalnie

Środek tygodnia, wczesne popołudnie. Siedzę przy komputerze (praca zdalna), zgłębiając pewien rekrutacyjny problem, który zawiera dużą ilość u, a, o umlaut, a tu do pokoju wpada Zosia wołając:

– Mamo, chodź szybko, na balkonie jest taki dziwny ptak!

– Taaa? – odwracam się stronę drzwi

– Tak, serio, chodź bo zaraz odleci! Jest taki brązowy, z niebieskim ogonem i ma czarne wąsy! Chodź bo odleci!!

Moja uwaga od razu opuściła rysujący się (teraz już niewyraźnie) na ekranie laptopa problem, i skierowała się w stronę balkonu z wąsatym ptakiem. Ptak z wąsem? Ale skąd by się tu wzięła wąsatka? I wąsatki chyba nie mają niebieskich ogonów, analizowałam w myślach. 

– Gdzie ten ptak? – spytałam Zosi, gdy po chwili stanęłyśmy na balkonie

– Tu! – Zosia kucnęła i pokazała paluszkiem robaka, którego nazywamy potocznie pancernikiem, a którego oficjalna nazwa to prosionek.

– Ech Zosia, Zosia…

– Powiedziałam Ci, że tu jest ptak, bo chciałam żebyś tu przyszła – wytłumaczyło moje najmłodsze dziecko, tym samym powodując u mnie lekką konsternację. Rety – czy naprawdę jestem matką, której dziecko musi opowiadać niestworzone historie, aby matka oderwała się od komputera i przyszła do tegoż dziecka?…

– To prank! – głośny okrzyk Zosi przerwał mi rozmyślania. Aha. Czyli moje wyrzuty sumienia były nieco przedwczesne – to tylko moda na pranki, która ostatnio opanowała nasz dom i której nie oparła się nawet Zosia, na swój pięciolatkowy sposób (po cichu dodam, że ja też bywam w prankach całkiem niezła). Chyba nie może być inaczej, kiedy się spędza większość część dnia ze starszymi siostrami, które najpierw wymyślają dziwne rzeczy, a potem gonią się po domu z okrzykiem „it’s a prank, bro!”. Cóż – długotrwałe przebywanie w własnym gronie daje się we znaki nam wszystkim. Każdemu na inne sposoby.

Pranki prankami , a fakt faktem – z powodu zamknięcia w domu tegoroczna wiosna obfitowała w niezliczone okazje do poobserwowania ptaków. Ukoronowaniem wiosennych oberwacji było oczywiście wyczajnie (przypadkowe) podlotów sowy uszatej, ale wystarczyło zejść do kuchni w celu zrobienia kawy czy herbaty, zerknąć za okno, a tam – cuda, co chwilę inne. Jak nie rudziki, to pleszki, jak nie sójki, to grzywacze. OK, wąsatki nie udało nam się zobaczyć, ale wiosenny ruch w ptasim biznesie był wystarczającym powodem do utrzymywania okien w czystości. I trzymania aparatu fotograficznego pod ręką – bo zawsze mogło sie trafić coś ciekawego. Tej wiosny natrzaskałam masę zdjęć ptaków, często takich, które widziałam pierwszy raz w życiu – i wszystko to w większości bez wychodzenia z domu lub podczas spacerów po pobliskich łąkach i polach.

Muszę przyznać, że podczas ostatnich 3 miesięcy doceniłam jak nigdy to, że mieszkamy na wsi. Nawet w czasie największych obostrzeń i największego zamknięcia, psychikę ratowały widoki za oknem. Staraliśmy się codziennie chodzić na spacery, oczywiście w miejsca puste, gdzie mogliśmy spotkać najwyżej takie towarzystwo:

Nasze lokalne stado kóz 🙂
Bocian biały
Białotrzytka
Trznadel
Pleszka
Rudzik
Młoda uszatka

Szczęście w nieszczęsciu – pandemia i zamknięcie przypadły właśnie na okres przedwiośnia i wiosny, bo te spacery (lub bieganie) po pustych polach działały na zmęczoną psychikę jak kojący opatrunek. Gdyby czas najwiekszego lockdownu przypadł, dajmy na to, na listopad, brrr, wolę nawet sobie tego nie wyobrażać.

Kiedy już rząd łaskawie zezwolił na wyjścia do lasów i parków narodowych, postanowiliśmy wypuścić się nieco dalej i ruszyć w góry. Głowną motywacją było pragnienie wyrwania się z domu połączone z chęcią uniknięcia noszenia maseczek – góry były więc idealną opcją. Przy okazji udało się trochę „sprzedać” góry starszym córkom, które nie są wielkimi fankami chodzenia pod górę 😉, ale okazuje się, że atrakcje takie jak traszki górskie, jaszczurki wchodzące na rękę czy sesje zdjęciowe na tle krokusów potrafią nieco zmiękczyć niechętne górskim wędrówkom nastoletnie serca. Przy okazji pozytywnie zaskoczyło nas zachowanie Zosi podczas tych naszych wiosennych wypraw: spodziewaliśmy się – mimo wszystko – marudzenia i ciągłego noszenia na barana, a było całkiem nieźle. Nasz maluch nie jest takim maluchem, skoro raźno potrafi pomykać po górskich szlakach.

Zaczęliśmy od odwiedzin w Beskidzie Wyspowym i Gorcach; celowaliśmy w szlaki mniej popularne i takie, gdzie można pochodzić nawet z kilkulatkiem. Obydwie wyprawy można znaleźć szczegółowo opisane na portalu gorydlaciebie.pl, który w ogóle polecam przy planowaniu górskich wycieczek, z dziećmi czy bez. Korzystam regularnie, ilekroć wybieramy się w góry. Tutaj znajdziecie pełny opis wycieczki na Łopień, a tutaj – dłuższej wyprawy na polanę Stawieniec i Gorsz Troszacki (docelowo – na Kudłoń, ale my nieco skróciliśmy trasę i na Kudłoń nie doszliśmy):

Na polanie Stawieniec
Traszka górska w Gorcach
Dolina Kamienicy

W bardziej ambitnych planach letnich mamy rodzinną wyprawę do Doliny Pięciu Stawów – zobaczymy, jak pójdzie z realizacją tego planu, niektórzy są niechętni, innych nie bardzo ciągnie w góry w lecie, poza tym TPN wprowadza limity turystów na szlakach. Ale w sumie – może się uda? A te całe limity okażą się zaletą, nie wadą, bo tak piękne miejsca jak tatrzańskie stawy lepiej jest podziwiać bez tłumów. W każdym razie – wakacje trzeba będzie zaplanować w nieco inny sposób, choć powoli zaczynam myśleć, że na jakieś wielkie planowanie jest już za późno – wolnych miejsc w interesujących nas lokalizacjach jak na lekarstwo, a to, co zostało – kosztuje najczęsciej majątek. Cóż, pisałam już kiedyś, że nigdy nie byłam wielką fanką planowania, a rok 2020 jak do tej pory dobitnie pokazuje, że trzeba zawsze liczyć się z tym, że i najlepszy, najdokładniejszy nasz plan może skończyć w koszu.