Zmieniać? Nie zmieniać?

Przypuszczam, że tym wpisem wstrzelę się w sam środek gorączkowej przedświątecznej bieganiny, która zapewne już opanowała Wasze domy, że wszyscy zarobieni, zaaferowani. Ja, jak widać na załączonym obrazku, wieszam na choince ostatnie ozdoby, którymi dzieci wzgardziły z sobie tylko znanych powodów, ale zaraz rzucam się w wir bardziej pracochłonnych przedwigilijnych przygotowań. Minę mam nieco nieświąteczną, bo gdzieś tam pomiędzy jedną filcową ozdobą a drugą zastanawiam się, czy zmieniać, czy nie. Pomyślałam więc, że pójdę za ciosem, napiszę o tym, co mi chodzi po głowie i się Was poradzę. Doradźcie mi proszę!

Otóż od jakiegoś czasu rozważam zmianę nazwy mojego bloga. Powody tych moich zamiarów zasadniczo są dwa: po pierwsze, urocze słowo „wiocha”, które jest częścią nazwy mojego skromnego bloga, pojawia się też w nazwie innej strony internetowej, bardzo popularnej i publikującej treści nie zawsze bliskie memu sercu. Ale Google i inne wyszukiwarki moje preferencje mają w głębokim poważaniu i dlatego mój niszowy blog czasem ląduje w bliskim sąsiedztwie tejże popularnej strony w różnych googlowych konfiguracjach. Co niekoniecznie jest pożądanym przeze mnie, jako autorkę, efektem. Ale żeby być całkiem uczciwą muszę przyznać, że nieco niewygodne to sąsiedztwo przyczyniło się do zwiększenia popularności kilku moich tekstów, z których na czoło wysuwa się ten z Heleną Król-Kołodziey w tytule.

Po drugie, nazwa jest relatywnie długa i w dodatku ma dość kijową odmianę w języku polskim (wiocha-wiosze, itd.) – taką trochę mało przyjazną użytkownikowi, nie oszukujmy się. To właśnie tych kilka minusów sprawiło, że niedawno zaczęłam myśleć o jakimś mniejszym lub wiekszym liftingu bloga, a dokładniej rzecz ujmując: jego nazwy.

Gdybym już miała nazwę alternatywną wymyślona, cała sprawa byłaby dziecinnie prosta: zmieniłabym ją po prostu i po krzyku. Ale aż tak łatwo nie jest… Aktualna nazwa ma, jeśli o mnie chodzi, spory ładunek sentymentalny i nie jest mi łatwo ją wywalić w niebyt.  „Wiochę niezabitą dechami” wymyśliłam, o czym już trochę kiedyś pisałam, zimą na przełomie 2015 i 2016 roku, kiedy to spacerowałam po mojej wsi z malutką Zosią w wózku i wpadłam na pomysł stworzenia miejsca, w którym mogłabym dać upust mojemu pociągowi do pisania. Powstanie tej nazwy to klasyczny przykład czegoś, co Francuzi ładnie określają jako coup de foudre, a co w polszczyźnie oznacza coś na zasadzie uderzenia gromu z jasnego nieba. Dokładnie tak było w tym przypadku: trzask, prask i oto nazwa nagle pojawiła mi się w głowie. I już wiedziałam, że nie muszę myśleć nad żadną inną opcją. Dziś, po kilku latach, myślę, że może trzeba było okazać nieco więcej krytycyzmu, przemyśleć to i owo głębiej, zastanowić się nad różnymi aspektami, skonsultować się, ale wtedy nie kierowałam się ani kryteriami typu SEO, algorytmy Google’a i tym podobne cuda, tylko zwyczajnie w ciągu krótkiej chwili podjęłam spontaniczną decyzję. W ten oto nieskomplikowany sposób na świecie pojawiła się mampisane.pl. Nazwa ta (przez jakiś czas) wydawała mi się idealna z kilku powodów: po pierwsze, zawierała element „wiejskości”, który był dla mnie jednym z ważniejszych, jeśli chodzi o charakter bloga. Tematy związane z życiem na wsi pojawiają się na moim blogu od samego początku i zapewne tak zostanie, choć procent ich udziału w całości tekstów pewnie będzie się zmieniał. Raz jest u mnie wsi więcej, raz mniej. Kolejny ważny element, który obecna nazwa posiada, to ślad gry językowej, mrugnięcie okiem do odbiorcy (chyba każdy zna zwrot „wiocha/wieś zabita dechami”). A że tematyka związana z językiem, z trendami językowymi również dość często gości na moich stronach, ten aspekt aktualnej nazwy także bardzo mi pasuje. Przy tym wszystkim moja blogowa wieś często gości na swych łamach tematy związane z szeroko pojętą kulturą (najczęściej – literaturą), dlatego też nie chciałam jej „zabijać deskami” i izolować od reszty świata. Czyli – jakby tak podsumować – obecna nazwa ma sporo plusów, przynajmniej dla mnie. Zawiera w sobie nazwiązanie do kilku najważniejszych nurtów tematycznych, które się na blogu przewijają, no i w dodatku ten sentyment!

Ale patrząc z drugiej strony… Skoro chcę zmiany, skoro coś mnie w tej nazwie jednak uwiera, to może by zmienić? Nie jestem znowu aż tak bardzo do obecnej nazwy przywiązana, żeby jej się nie pozbyć, a podobno zmiana domeny to kilka kliknięć i tyle (tak dowiedziałam się z fachowego źródła). Dlatego chcę zasięgnąć Waszej opinii: czy dla Was nazwa mojej strony wydaje się ok, lubicie ją, czy jednak też coś w niej Wam nie pasuje? A może jakoś tam już się przyzwyczailiście i nie chcecie żadnych zmian? Napiszcie lub powiedzcie – czekam na Wasze zdanie z niecierpliwością!

Bardzo jestem ciekawa Waszych opinii i mam nadzieję, że w tej okołoświątecznej bieganinie znajdziecie choć kilka chwil, żeby dać mi znać, co sądzicie o rezygnacji z obecnej nazwy i wymyśleniu nowej. Podejrzewam, że u mnie to zastanawianie się nad liftingiem bloga akurat teraz to wpływ nadchodzącego końca roku i klimat podsumowań, który daje się odczuć niemalże tak samo mocno, jak nastrój świąteczny. Dodam jeszcze tylko, że charakter bloga i jego główne osie tematyczne pozostaną bez zmian, akurat w tym zakresie nie odczuwam potrzeby dokonywania jakichś większych przegrupowań. Choć kilka osób mi takie kroki sugerowało. Część znajomych pyta mnie od czasu do czasu, czemu nie piszę bloga typowo parentingowego: no bo przecież jesteś mamą, masz czworo dzieci, na pewno wiele osób z chęcią poczytałoby o twoich doświadczeniach, mogłabyś coś innym doradzić. W sumie to sama zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że jednak blog parentingowy to nie jest to, w czym byłoby mi do twarzy. Większość tego rodzaju blogów w dużej mierze opiera się na udzielaniu porad, a ja to akurat lubię średnio, poza tym – w blogach parentingowych dzieci zawsze są centrum i głównym punktem odniesienia, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Raczej ciężko byłoby mi pisać o moich ukochanych kryminałach na blogu parentingowym… Owszem, od czasu do czasu tekst o dzieciach napiszę tak czy inaczej, ale poruszanie się tylko w tematyce  okołodziecięcej/ okołodomowej – to jednak nie.

Ktoś inny z kolei zapytał, czemu nie piszę tylko o książkach: no bo sporo czytasz, fajnie recenzujesz, tak trochę inaczej, niż „klasyczni” blogerzy książkowi. Hm kto wie, może, kiedyś założę kolejny blog, poświęcony tylko książkom, ale raczej nie w najbliższej przyszłości, bo wtedy doba musiałaby mieć pewnie z 72 godziny.

Niezależnie od moich zapatrywań na to, jak wyobrażam sobie kształt bloga w przyszłości, o czym chce pisać, itp – uwagi takie jak cytowane powyżej są dla mnie bardzo cenne. Przede wszystkim dają mi znać o czym Wy, moi czytelnicy, lubicie u mnie poczytać, jak również wskazują na to, w czym jestem wiarygodna jako autorka. Wszystkie takie uwagi biorę sobie do serca. Podejrzewam, że gdybym nagle skupiła się na pisaniu tekstów o tematyce ogrodniczej, bo takowa przecież też mnie interesuje, słabo by to wyglądało, jeśli chodzi o wiarygodność właśnie. No, chyba, że teksty te miałyby charakter komiczny i skupiały się na analizowaniu ogrodniczych porażek.

O ile w nowym roku nazwa bloga może ulec zmianie, to tematyka z pewnością nie zmieni się o 180 stopni. Będzie rodzina, będzie przyroda, będzie polszczyzna, będzie trochę tematów #zerowaste i #plasticfree, będzie także i wieś. Książki też będą na pewno, choć w najbliższym czasie nie mogę obiecać nic nowego, ponieważ utknęłam w twórczości Geralda Durrella na dobre i nie planuję się szybko stamtąd wynieść.

Święta częściowo upłyną mi więc pod znakiem zastanawiania się, czy zmieniać nazwę bloga, jeśli tak – to na jaką. Postaram się swoimi pomysłami nie zamęczyć rodziny, bo już widzę, jak mają dość mojego ględzenia o takiej czy siakiej opcji. Was też już nie zamęczam moimi wywodami, bo na pewno każdy spieszy się do swoich ważnych przedświątecznych spraw. Przy okazji chcę życzyć Wam, Drodzy Czytelnicy, szczęścia, miłości i życzliwości, nie tylko od święta, ale przede wszystkim na co dzień. Niech to całe świąteczne dobro zostanie z nami na kolejny rok, a nawet dłużej – a co!

Uściski!

Patrycja