Drogi Czytelniku! Jeśli podobnie jak pisząca te słowa co najwyżej mgliście kojarzysz, co to Snapchat, tumblr, kanały youtuberów/vlogerów czy Musical.ly – to znaczy, że ten tekst zainteresuje więcej niż jedną osobę. Rzecz jasna, czytam różne teksty poświęcone aktualnym wirtualnym trendom, staram się być na bieżąco – w końcu na obecności w mediach społecznościowych opiera się spora część mojej pracy jako rekrutera. Ale co innego artykuł przeczytany na Linkedin, a co innego własne dziecko pokazujące mi, jak wygląda Musical.ly i do czego to coś służy.
Wyprawę proponuję rozpocząć od Snapchata. Aplikacja ta jest chyba najbardziej znana wśród wyżej wymienionych, kojarzą ją nawet starsi użytkownicy sieci (jak ja). Ba, konto na Snapie ma teraz nawet TVN24. Snapchat służy do przesyłania połączonym z nami użytkownikom krótkich filmików i zdjęć, które niezapisane znikają po ich obejrzeniu. W powszechnym użytku Snap jest także obecny jako narzędzie do przerabiania zdjęć. Nie chodzi tu filtry jak na Instagramie. Snapchat przychodzi z pomocą tym, którzy zamiast zdjęć w sepii chcą sobie zrobić selfie z filtrem typu pysk psa lub kota, wrzucić na włosy wirtualny wianek z kwiatów lub zmienić się w zombie. To jest według mnie supermoc Snapchata. Wystawisz język, a na ekranie smartfona po chwili pojawi się zamiast niego tęcza. Otworzysz usta – pojawi się pyszczek pieska zamiast Twojej nudnej gęby. Zrzuty ekranu ze Snapa widać i w innych mediach społecznościowych – znajomi co i rusz wklejają selfie z wiankami, tęczami, selfie, na których są przerobieni na pseudo pandę. Zabawom ze Snapem póki co końca nie widać (co widać na załączonym zdjęciu)
Na przeciwnym krańcu apkowego świata znajduje się tumblr. O ile Snap jawi mi się jako coś zabawnego, kolorowego, wesołego – tumblr kojarzy się raczej ponuro. Głównie z czarno-białymi zdjęciami smutnych długowłosych dziewcząt. Najczęściej występujących z rękoryjami w miejscu twarzy. Po konsultacji z moimi córkami (“ale do czego służy ten tumblr? używacie tego do czegoś konkretnego?”) okazało się, że w zasadzie tumblr to coś w rodzaju platformy blogowej. Ludzie publikują tam głównie swoje zdjęcia czy filmiki z opisami. Ale co tam sama platforma, kolejna platforma blogowa to w końcu nic specjalnego. To, co jest ważne, to fakt istnienia pojęcia „tumblr girl” i to, co to pojęcie ze sobą niesie. Ciekawe, że po wstukaniu w google hasła „tumblr girl” większość otrzymanych wyników to instruktaże dotyczące tego, jak zostać rzeczoną „tumblr girl”. Jeśli uważasz, że młodość to stan ducha i planujesz zostać “tumblr girl” choć na chwile, koniecznie musisz zaopatrzyć się w następujące akcesoria: ciemne jeansy rurki z dziurami; białe lub czarne podkoszulki; czapkę-wpierdolkę (czyli czapkę z daszkiem Nike’a lub adidasa); adidasy superstary; Iphone co najmniej 6s. Tak wyposażona – cykasz sobie fotę z twarzą zasłoniętą włosami (dopuszczalne są też warkocze francuskie) lub rękoryjem (pomocne rozwiązanie, jeśli tak jak ja – masz raczej krótkie włosy). Pamiętaj: zdjęcie powinno być krzywe, usta wydęte, zero dziubka, żadnych uśmieszków. Tylko powaga lub foch. Jeśli zastosowałaś się porządnie do wskazówek i wynik tych stylistyczno-fotograficznych zabiegów oceniasz pozytywnie – możesz chyba już poczuć się naprawdę tumblr.
Wydaje Ci się, że te tumblr-bzdury to tylko jakieś niszowe trendy dla nastolatek? Hmm, możesz być w błędzie. Tumblr mogą być najróżniejsze rzeczy, motywy, które są obecnie na topie, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. No, chyba że – podobnie jak ja – mamy w domu dwie nastolatki uchylające rąbka tej komercyjnej „tumblrnicy”. Jak doniosły mi młodzieżowe źródła, obecnie tumblr są przede wszystkim kaktusy, jednorożce, chokery (czyli takie naszyjniko-obróżki najczęściej czarne; coś, czego ja nie cierpię, a co lubią moje córki). Wystarczy przejść się po kilku sklepach z ubraniami, żeby się naocznie przekonać, że wszystkie te elementy z łatwością odnajdziemy na ostatnich modelach koszulek, spodni, bluz czy akcesoriów.
Musical.ly to dopiero jest ciekawa aplikacja. Korzystanie z niej wygląda następująco: wybierasz sobie z dostępnej listy podkładów muzycznych interesujący cię kawałek. Wybór jest ogromny, na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Kiedy już utwór jest wybrany, puszczasz go sobie w smartfonie i nagrywasz swoje Musical.ly: kawałek leci w zwolnionym tempie, w tym czasie ty ruszasz ustami (że niby śpiewasz) i wykonujesz przygotowany przez siebie uprzednio układ choreograficzny. Najczęściej – z tego, co zauważyłam – ograniczający się do różnych dopasowanych do treści piosenki ruchów rękami. W praktyce wygląda to tak: jeśli w tekście piosenki jest mowa o tym, że ktoś kogoś kocha: robisz serduszko z dłoni; jeśli jest o nienawiści – robisz gest podcinania gardła ręką; jeśli jest o pływaniu lub wodzie – robisz ręką falę; jeśli jest mowa o potworze – rozcapierzasz palce i udajesz, że coś drapiesz pazurami. I tak dalej w tym duchu. Fajne, nie? Oprócz tego rodzaju teledysków na Musical.ly można zobaczyć filmiki, będące krótkimi scenkami zainspirowanymi fragmentem muzyki. Poniżej wklejam filmik autorstwa tria rodem z wiochy niezabitej dechami: Zuza feat. Ala & spider (dodam, że filmik jest zaliczony do kategorii “comedy”):
Obejrzałam na musical.ly kilkanaście filmików, które pokazały mi córki; część nagranych przez ich kolegów i koleżanki, część przez gwiazdy tejże aplikacji. I w sumie muszę przyznać, że jest to dość fajne, jest w tym element kreacji, zabawy, coś trzeba wymyślić, zainscenizować. Nawet przy niewielkich możliwościach techniczno-sprzętowych całość ma szansę prezentować się nieźle. Zdecydowanie daję musical.ly lajka.
Ale i tak największym fenomenem współczesnego wirtualnego życia są dla mnie youtuberzy. To, jak można dojść do milionów „subów” (subskrypcji) pokazując światu „game playe”(czyli – simple as that – transmisje gier online przez YT) i czelendże oraz haule i vlogi (domena dziewcząt) – pozostanie dla mnie chyba na zawsze w sferze rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom. Rezigiusz, Zuzanna Borucka-Banshee, Stuu Games czy wspomniana już przez mnie kiedyś Angelika Mucha to niekwestionowane gwiazdy młodzieżowej YT-sfery. Poszperałam trochę tu i ówdzie w ramach researchu dla potrzeb tego tekstu, i wygrzebałam taki oto news: Angelika Mucha niedawno rezydowała przez kilka tygodni ze Stuu Gamesem w centrum handlowym Silesia w Katowicach. Serio, zamieszkali w wielkim sklepie, w szklanym niby-domku. Każdy mógł przyjść, popatrzeć, zrobić sobie zdjęcie z idolami z sieci, a przy okazji zapewne zrobić zakupy. Angelika i Stuu przez te kilka tygodni podejmowali się różnych zadań: byli ochroniarzami, pracowali w Starbucksie czy Subwayu. Według mnie ta sytuacja świetnie opisuje miejsce youtuberów we współczesnej kulturze masowej: są najlepszym, co mogło przytrafić się firmom z wielu branż (kosmetycznej, odzieżowej, rozrywkowej…), idealnym narzędziem do promowania i sprzedawania produktów. To chodzące żyły złota, i nic dziwnego, że coraz więcej firm ich korzysta z ich komercyjnego potencjału. W tym kontekście tymczasowe ulokowanie dwójki z nich w centrum handlowym ma znaczenie poniekąd symboliczne. No bo gdzie powinni mieszkać ludzie, którzy utrzymują się z pokazywania światu, w jakie gry grają, co kupili na wyprzedażach, jakich kosmetyków używają i kawę jakiej sieci kawiarnianej piją najchętniej?
Ufff, sporo tego wszystkiego: snapy, filmy na YT, Musical.ly… Szczerze? Ja czasowo ledwo ogarniam Facebooka, dopiero niedawno założyłam konto na Instagramie, i nie dałabym rady wcisnąć w moje życie już ani jednej aplikacji czy aktywności internetowej. Jak ci młodzi to robią? Ktoś przecież musi nakręcić i obejrzeć te wszystkie filmy, zrobić zdjęcia, zalajkować, podać dalej… Taki stary piernik jak ja żyje już chyba życiem na zwolnionych obrotach..
Nie chce Ci się zagłębiać w tajniki Snapa, Musical.ly czy zmieniać garderoby, aby zostać tumblr girl, ale chcesz mimo wszystko poczuć się młodo? Idź za moim przykładem i chociaż zrób sobie daba. To nic nie kosztuje, jest dość proste, wygląda wystarczająco dziwnie i nieco przypomina rękoryja. Jak dla mnie są to wystarczające argumenty za.
PS. Nie byłabym w stanie napisać tego tekstu, gdyby nie moje starsze córki Ania i Zuza. Odpowiadały cierpliwie na moje (niejednokrotnie durne) pytania, tłumaczyły, pokazały. Dzięki dziewczyny!!!! Wydaje mi się, że dopiero wczoraj to ja uczyłam je nowych pojęć, pokazywałam świat, objaśniałam nieznane. Wystarczyło kilkanaście lat, abyśmy zamieniły się rolami: dziś one uczą mnie kawałka ich świata. Tempus fugit, nie ma co!